Rozdział pierwszy, czyli złoto ponad układami

702 26 21
                                    

1386

Jogaiła, Wielki Książę Litwy, syn potężnego Olgierda, który dostrzegłszy jego talent, uczynił go swym następcą, wynosząc ponad sześciu starszych braci, pierwszy raz odczuwał strach. Przynajmniej, po raz pierwszy przyznał się do tego przed samym sobą w duchu. Nie lękał się bynajmniej ruchów konia pod jego nogami, do tego był przyzwyczajony. Jednakże, twarze, które przemykały obok niego, dziwnie ubrani ludzie o nieczystych spojrzeniach - to wzbudzało w nim trwogę. Zaskakujące mu się wydawało jak Polacy różnili się od jego rodaków. Ze wszystkiego czynili dziwny ceremoniał, którego nie mógł pojąć, chociaż w duchu domyślał się, że niebawem będzie musiał owe zwyczaje zaadaptować.

Odgarnął kosmyk włosów z twarzy i rzucił niecierpliwe spojrzenie w stronę młodzika, który jako jedyny z polskiego orszaku był w stanie dotrzymać tempa jego niestabilnej, jeśli idzie o prędkość, jeździe.

- Tak, książę? - głos Spytka nawet nie zadrżał.

Jogaiła zmarszczył brwi w skupieniu, by móc dobrać odpowiednie słowa w języku, którego dopiero zaczynał się uczyć.

- Mówią, że ona cię lubi - wydusił, jak przypuszczał, z bardzo silnym akcentem, gdyż jego mowa nie była tak gładka jak ta, którą słyszał u polskich posłów.

Wojewoda krakowski uśmiechnął się niepewnie. Był urodziwym młodzieńcem, co Wielki Książę zauważył już na ich pierwszym spotkaniu. Bawił go fakt, iż jego ledwie dwunastoletnia narzeczona okrążona była tak wieloma plotkami i skandalami na temat mężczyzn, którzy przebywali w jej towarzystwie. Niespełnione austriackie książątko, którym starał się nie martwić, bowiem jego sprawę pozostawił odpowiednim ludziom, a i ten przystojny chłopiec, który tak usilnie starał się o połączenie Polski i Litwy. On wydawał mu się postacią znacznie ciekawszą, którą pragnął zgłębić.

- Nie znam intencji naszego miłościwego króla, służę jej jak tylko mogę.

Mimo trudności z językiem, bez problemu pojął jego słowa. Od dnia, gdy pierwszy z Polaków stanął przed jego obliczem z propozycją, którą właśnie jechał wypełnić, słyszał to zdanie bez przerwy.

- Nie, prawdy chcę.

Dość nieoczekiwanym ruchem, przybliżył się on do swego przyszłego króla i nachylił się lekko, by podążający za nimi panowie niewiele mogli z ich konwersacji podsłuchać.

- Panie, w odróżnieniu od wielu możnych, jestem za tobą.

Jogaiła uśmiechnął się, w nadziei, że dobrze pojął znaczenie jego słów.

- Za Jogaiłą czy złotem? - krzyknął na cały orszak i klepnął skołowanego Spytka w ramię jak starego druha.

***

Wszechogarniający chłód w komnatach, draperie na murach, przyozdobione obrazami, które wydawały się Jogaile niezwykle obce i służba szepcząca w języku, który z trudem rozumiał - mimo tego wszystkiego, pierwsze dni lutego minęły mu w niezwykle dobrym humorze. Gdy drugiego dnia miesiąca został obrany królem, poczuł jak ciepło zalewa mu serce. Wieczorem jednak co innego zalało mu żołądek, gdy dał się skusić Skirgielle na wspólne świętowanie przy dzbanie polskiego wina.

Jego brat i największy przyjaciel sprawy litewskiej chwiejnym krokiem starał się dotrzeć na drugi koniec komnaty, by napełnić ponownie swój kielich. Był postawnym mężczyzną, który pod wpływem trunku zamieniał się w ludzki taran, dlatego też Jogaiła rzadko zgadzał się na wspólne zabawy.

- Jednego pojąć nie mogę - wybełkotał, podnosząc naczynie z trunkiem. - To dziewczątko wysłało do ciebie szpiega, jak to opowiadałeś. Tobie zaś nie pozwolono jej zobaczyć. Może jest szpetna? Kto babę chowa jeśli piękna.

Jogaiła zachichotał, w ten swój specyficzny sposób, do którego przyzwyczajeni byli tylko jego najbliżsi. W pozostałych, ów śmiech wzbudzał dyskomfort.

- Szpetna czy nie, jest królem. Uważasz, że tylko na pięknym licu mi zależy?

Skirgiełło charknął i w iście nieksiążęcym geście splunął do pustego dzbanu.

- Masz rację, nie o buzię w żonie idzie, a o to ilu synów urodzi. Chociaż Bóg naszego ojca pobłogosławił jednym i drugim w postaci naszej matki. Mimo to, nawet konia oglądasz, nim go kupisz.

- Bóg? Naszego ojca? Któryż to z nich był tak hojny?

Skirgiełło łypnął na niego z półprzymkniętych powiek.

- Nie kpij, bracie, nie podobają mi się ci papiescy słudzy, którzy traktują nas jak dzikusów.

- Z winem na brodzie wyglądasz nieco jak dzikus.

Skrigiełło łypnął na niego, ale jego stan nie pozwalał mu na żadną inną reakcję.

- Masz jednak rację, bracie - świeżo obrany król Polski kontynuował. - Nie wiem kto jest po mojej stronie, kogo należy przekupić, a kto da się zastraszyć. Wszyscyśmy ludźmi, stąd te nieporozumienia i wątpliwości.

- Niebawem wszyscy będziemy chrześcijanami - zaśmiał się Skrigiełła, który przyjął już niegdyś chrzest - a na nim imię Iwan - w obrządku swej matki, który jednak różnił się od tego, przed czym musiała stanąć teraz Litwa.

- I wówczas wszyscy skoczymy sobie do gardeł bez skrupułów, mój drogi.

Baśń o litewskim niedźwiedziuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz