W poniedziałek dwudziestego piątego huki były częstsze i bardziej nasilone niż w poprzednich dniach. Klara akurat się przyodziała, gdy ściany w mieszkaniu zatrzęsły się niepokojąco. Wyjrzała przez okno. Widziała przez nie mnóstwo dymu. Pocisk musiał uderzyć bardzo blisko. Panienka Jasińska, wiele nie myśląc, porwała swoją walizkę, która stała w rogu pokoju. Była spakowana od dwóch dni, więc panienka nie musiała tracić czasu na szukanie rzeczy porozrzucanych po swojej sypialni. Dlatego od razu przeszła do salonu.
Irena zadecydowała, że wszyscy mają spakować swoje walizy i trzymać je gotowe w pokojach. Klara z chęcią zgodziła się na to rozwiązanie, ale wciąż nie dowierzała, że wyszło ono z ust jej macochy.
Gdy Klara zamknęła drzwi od sypialni, Gosia wyszła z toalety i zerwała płaszcz z wieszaka. Potem poszła po swoją matkę do sypialni państwa Jasińskich.
Krzysiek chwycił za plecak, w którym trzymał cały ich dobytek zabrany z Ochoty. Panienka Jasińska w tamtym całym harmiderze znalazła swoje rodzeństwo i wzięła torbę z ich pokoju. Wtedy z zewnątrz usłyszeli serię wystrzałów z karabinu i ludzkie piski. Domownicy nagle zaczęli panikować.
— Co zrobimy? Schodzimy do piwnicy? — spytała Klara.
— Głupia, a co niby mamy zrobić?! — krzyknęła Irka. — Coś czuję, że dziś nie będzie szczęśliwego zakończenia.
Irena nawet nie zamknęła mieszkania, jak to miała w zwyczaju. Zbiegła na dół do piwnicy i szarpnęła za klamkę. Nie chciały się otworzyć. Pchnęła drzwi raz jeszcze i odrzekła:
— Nic z tego, nie otworzą się.
— Daj mi, ja spróbuję — odparła Klara.
— Ogłupiałaś? Zaraz nas mogą sprzątnąć z powierzchni ziemi, nie mamy czasu na mocowanie się z jakimiś durnymi drzwiami. Musimy uciekać!
— Gdzie ty niby zamierzasz uciec?
— Moja znajoma, Aleksandra, mieszka dosłownie parę przecznic stąd. Na pewno ją kojarzysz — burknęła kobieta.
— Tak, doskonale — syknęła panienka.
Klara znała Aleksandrę aż za dobrze. Pojawiała się w jej mieszkaniu i zajmowała Irenie czas. Była kimś pokroju macochy panienki Jasińskiej. Kiedy obydwie kobiety przebywały w jednym pomieszczeniu, dziewczyna wolała do niego nie wchodzić. Teraz jednak ich relacje nie miały większego znaczenia. Wolała siedzieć z Aleksandrą w piwnicy niż zostać rozerwaną przez bombę.
Irena poprowadziła ich bocznymi uliczkami, by nie przechodzili drogą główną. Tamtego dnia samoloty leciały nisko, wydawało się, że są na wyciągnięcie ręki. Mała Zosia spoglądała w górę z wysoko zadartą głową.
— Klarciu, one wyglądają jak czarne ptaki — wyszeptała dziewczynka.
— Zosiu, o czym ty mówisz? — spytała jej siostra.
— O samolotach. Wyglądają jak czarne ptaki.
— Klarciu, ten zrzuca bombę! — krzyknął Stefek.
Byli już wystarczająco daleko od osiedla na Różanej. Przed sobą widzieli kamienicę, w której mieszkała znajoma Ireny. Wtedy usłyszeli huk. Od tyłu wąskiego przejścia zawiał wiatr. Dym podnosił się do góry z jednej z uliczek. Na horyzoncie pokazała się chmura szarego dymu.
— To nasze osiedle — wydukała Klara, patrząc za siebie. — Bomba spadła na nasze osiedle.
— Klaro, nie zamyślaj się, tylko chodź! — wrzasnął Krzysiek i pociągnął dziewczynę ku wejściu do kamienicy.
CZYTASZ
Mazurek
Ficção HistóricaCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...