Życie nie jest jednak proste.

593 31 3
                                    

- Jaja sobie robisz?!- Mel o mało nie krzyknęła.

- Nie, proszę cię, ja go poznam wszędzie- Odparłam łamiącym się głosem.

- A to idiota- Warknęła.

- Czekajcie tu- Rzucił Tomek i ruszył w kierunku Sabata.

- STÓJ!- Krzyknęłyśmy obie.

Wyminęłam Ziętka, rzucając do niego:

- Ja się tym zajmę.

Nie wiedziałam, jak mam się zachować. Miałam ochotę paść na kolana i się rozpłakać, ale złość, która się we mnie gotowała, po prostu mi na to nie pozwoliła. Moje mięśnie zastygły i wręcz czułam, jak napięte próbują uciec spod skóry i spaść z hukiem na bruk. Mocno zacisnęłam zęby, oraz palce w pięści. Czułam, jak wręcz wbijają mi się paznokcie w ledwie, co zagojoną wewnętrzną skórę dłoni i z okrutną siłą próbują ją rozerwać, ja jednak byłam tak spanikowana, iż nie umiałam rozluźnić własnego uścisku. Całe ręce mi zbielały, wglądały, jakby odpłynęła z nich cała krew, kto wie, może odeszła gdzieś w nieznane, gdzieś, gdzie nie ma cierpienia i łez, gdzieś, gdzie niewinnie ludzie nie musieliby ginąć i plątać się w swoim własnym, a jakże szarym życiu…

Spojrzałam przed siebie nieobecnym wzrokiem, powoli tracąc kontrolę nad sobą.

Marcel był ostatnią osobą, po której spodziewałabym się czegoś… takiego. Zawsze powtarzał, jak bardzo mnie kocha, czułam się przy nim bezpieczna, mogłam na nim polegać, a najważniejsze… że ja mu do cholery ufałam… Ufałam, że on jako jedyny chwyci moją dłoń i wydostanie z tego gówna, które nazywałam moim życiem… Przy nim czułam, że żyję, że mogę zacząć wszystko od nowa, nawet widziałam to cholerne światło w tunelu, ale co? Znowu to samo. Po raz kolejny się zawiodłam. Historia lubi się powtarzać, co?

- TY PIEPRZONY OSZUŚCIE!- Wrzasnęłam na całą ulicę, nie zwracając na przechodniów.

Zamachnęłam się i uderzyłam go w policzek. Sama nie wiedziałam, że mam aż tyle siły. Całą moc czerpałam z nienawiści. To ona mi ją w tym momencie dawała.

Nogi mi wrosły w ziemię i przez chwilę stałam, jak sparaliżowana.

- Tysiu…- Zaczął, jednak najszybciej, jak mogłam zaczęłam biec przed siebie. Nie obchodziło mnie nic. W tym momencie chciałam znaleźć się jak najdalej od niego.

Dzięki Bogu miałam trampki… Najwygodniejsze buty do biegania.

Przebywając mój „maraton”, potrąciłam kilkoro ludzi,  gdy się odwróciłam, dostrzegłam biegnącego za mną Sabata, co prawda był w sporej odległości, ale wiedziałam, że lada chwila mnie dogoni.

Skręciłam obok sklepu muzycznego, który często odwiedzałam, jednak nie teraz. Nie w tej chwili. Oczywiście kilkakrotnie się potknęłam i o mało brakowało, a bym szorowała brodą o chodnik. Miałam skręcać ponownie, gdy ktoś mnie chwycił za rękę i pociągnął w swoim kierunku. Chciałam wrzasnąć, jednak osobnik zakrył mi usta dłonią.

- Shh… To tylko ja- Usłyszałam szept Tomka. Momentalnie moje mięśnie się rozluźniły.

Chłopak mnie puścił i od razu odwróciłam się w jego stronę.

- Dziękuję- Rzuciłam, próbując wyrównać oddech.

- Od czego ma się przyjaciół- Uśmiechnął się, przytulając mnie- No już, uspokój się.

- Jak mnie znalazłeś?

- Biegłem za Sabatem i jak zobaczyłem, że skręcasz obok „Power Music Shop”, to po prostu wbiegłem w równoległą ulicę i pobiegłem na skróty- Wyszczerzył się, a ja walnęłam go w ramię.

✖Może Manhattan?  || Marcel Sabat ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz