Spoglądali przez wybite szyby w wypalonych oknach. Wszystkich przeszły dreszcze, gdy zobaczyli wygasające ruiny. Przegrali... Żołnierze na ulicach stolicy czekali na wyrok. Władze podpisały kapitulację. Zrobili wszystko, co mogli wtenczas uczynić dla ojczyzny. Jesień patrzyła na miasto i okalała je swoim płaszczem. Wszystkie warszawskie rany, zasłaniała deszczem i szarością. Tamta jesień straciła większość swoich pięknych kolorów i przyniosła im szare barwy rzeczywistości.
Już nikt nie strzelał, żadne bomby nie spadały z nieba. W mieście panowała cisza. A w ciszy powoli podnosiły się szepty przerażonych mieszkańców. Ludzie nie wiedzieli, co dalej z nimi będzie. Spoglądając na ruiny, odczuwali niepokój, którego nic nie było w stanie stłumić.
Klara, wraz ze swoim rodzeństwem i Ireną, została tymczasowo u Aleksandry. Kobieta jednak odmówiła przyjęcia Spysińskich do swojego lokum. Gosia jednak nie próżnowała i bardzo szybko znalazła miejsce, w której jej rodzina mogła przez pewien czas zamieszkać. Pani Janina Myniak była przyjaciółką pani Spysińskiej, więc chętnie przyjęła pod swój dach ją i dwójkę jej dzieci.
Mimo że przyjaciółki mieszkały w różnych miejscach, wciąż starały się wspólnie nieść pomoc żołnierzom. Codziennie wspierały walczących, opatrywały rany, podawały leki, a czasami tylko promiennie się uśmiechały. Nawet w dniu kapitulacji pokrzepiały rannych i podnosiły ich na duchu.
Po czterech dniach od pamiętnego nalotu panienki postanowiły odwiedzić stare osiedle, na którym mieszkali Jasińscy. Umówiły się na spotkanie przed kamienicą, w której tymczasowo przebywała Gosia. Irena była tak zaaferowana czekaniem na powrót swojego męża, że przez chwilę zupełnie zapomniała o nękaniu swojej pasierbicy. Panienka Jasińska wymsknęła się po cichutku i po krótkim spacerze znalazła się na miejscu spotkania. Gosia wyszła przed kamienicę i pomachała Klarze.
— Serwus! — krzyknęła do swojej przyjaciółki.
— Serwus. Jak się miewasz? Były jakieś wieści od twojego ojca?
— Niestety nie — odparła zawiedziona panienka. — Wciąż czekamy, matka coraz bardziej się denerwuje, ale nie chcemy niczego zakładać. Ostatnio widziałam go pięć dni temu. Martwię się o niego, a wciąż nie ma informacji. Twój już wrócił?
— Nie. Irena czeka i wciąż się denerwuje. Dzieciaki siedzą cicho w naszym pokoiku, bo boją się Aleksandry. Jednak zostają same i nie narzekają. Źle mi z tym, że muszę je tam zostawiać, ale powinnam po coś wrócić do mieszkania.
— Prawdopodobnie większość rzeczy się spaliła albo po prostu zniszczyła. Jesteś pewna, że chcesz tam iść? — spytała Gosia.
— Tak. Jeśli teraz tego nie wezmę, potem będę miała wyrzuty sumienia. Muszę tam pójść. Myślałam też, że możemy pożyczyć rowery od Anastazji, skoro z naszych zapewne nic już nie zostało. Szybciej tam dojedziemy, a Kockówna mieszka kilka ulic stąd.
— Jak chcesz, Klaro. Wiedz jednak, że ty będziesz wręczać jej moje pieniądze, bo ja nie zamierzam się z nią spotykać.
— Zapłacę za ciebie.
— Och, naprawdę nie trzeba.
— Wiem, jak wam ciężko z chorą matką. Przeżyłam to samo parę lat temu. Nie będziesz widzieć Kockównej na oczy, zgoda?
Rudowłosa pokiwała głową i razem ruszyły w stronę mieszkania Anastazji Kocek.
✧✧✧
Miasto skąpane w porannym brzasku dopiero wstawało. Dziś wróg już nie atakował. Niemieckie oddziały miały wkroczyć dopiero jutro. Był to najspokojniejszy dzień w całym wrześniu. Szły, a wiatr unosił ich sukienki delikatnie ku górze. Gosia wystawiła piegowatą twarz w stronę kilku promieni słońca, które wychodziły zza szarych chmur i uśmiechnęła się promiennie.
CZYTASZ
Mazurek
Historical FictionCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...