Rozdział 23.

199 10 46
                                    

Od autorki:

Wstawiam poniżej rozdział i liczę na wasze komentarze, bo to one motywują do dalszej pracy. Jak obiecałam powoli nadrabiam wszystkie zaległości także na dniach możecie się spodziewać odzewu z mojej strony. Przepraszam za długość rozdziału, ale chciałam zawrzeć w tym jednym poście cały szereg emocji, bo już niedługo zaczyna się prawdziwa akcja i obawiałam się, że będzie o nie coraz trudniej. Ten rozdział podkreśla, że Mikealsonowie to przede wszystkim rodzina. Spaczona i pokręcona, ale rodzina. 

Z góry dziękuję za komentarze. Czekam na wasze sugestie, uwagi i wszystko co tylko zechcecie mi przekazać. Wróciłam do Wattpada głównie ze względu na społeczność i wspaniałych czytelników i mam nadzieję, że wkrótce odzyskam wasze zaufanie i uwagę. 


Miłego czytania :)


Rebekah była oburzona. Więcej, była wściekła. Klaus najwyraźniej znów zerwał się ze smyczy i robił to co chciał. A zazwyczaj chciał chwały, władzy, bólu i chaosu. To było dla niego ważniejsze niż rodzina, ważniejsze niż oddychanie albo pokój, o którym bez przerwy prawił Elijah. Sam był teraz na to żywym dowodem. Mogłaby wmówić sobie, że krew, która hektolitrami zdobiła jego ubranie i skórę była w rzeczywistości farbą, pozostałością po jego napadzie twórczym albo należała do jakiegoś nieszczęśnika, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie, zapytał go o drogę albo szturchnął na ulicy, ale nie- wyraźnie czuła co najmniej dziesięć różnych życiowych esencji, mieszących się w jedną odurzającą woń. Przeszedł ją dreszcz na myśl ile arterii musiał rozszarpać, by wyglądać tak jak teraz. Przypominał potwora z jej dziecięcych koszmarów, tych samych, po których zwykle pocieszała Hope. Myśl o dziewczynce wzmogła jej gniew. 

"Ojciec stulecia, nie ma co" pomyślała z przekąsem. 

— Raczysz się wytłumaczyć? — zapytała na głos, drapieżnie mrużąc oczy. Choć spokojnie i powoli cedziła każde słowo w jej głosie przebijał tłumiony gniew. Mimowolnie zezowała na krople krwi, które jedne po drugiej ściekały na białe pierze. Zaledwie godzinę wcześniej poleciła swoim śmiertelnym podwładnym by je rozsypali a teraz, była tego pewna, będzie musiała kazać to pozbierać i rozsypać od nowa. Klaus uśmiechnął się półgębkiem na myśl, że tym samym zniweczył jej ciężką pracę.  Od wielu lat bowiem doprowadzanie Rebeki do białej gorączki, obok walki o władze, dyrygowania nędznymi pomiotami ludzkimi i kąpania się w ich krwi było jego ulubionym zajęciem. A najlepszą na to metodą było sabotowanie jej wysiłków. Oczami wyobraźni widział żyłkę pulsującą pod jej skórą i zęby uderzające o siebie w irytacji. Czy musiał wspominać, że był to widok po prostu przepyszny? 

— Odpowiadając na twoje pytanie ex siostro   — uśmiechnął się sam do siebie na to określenie, które od pewnego czasu stało się jego ulubionym terminem. Głównie ze względu na zmieszanie i konsternację, które zwykle wywoływało w Rebece i ludziach w ich otoczeniu — dziękuję ci za twą wzruszającą troskę — zniżył głos do ironicznego szeptu — wbrew twym nadziejom naszym wrogom nie udało się zrobić mi krzywdy ani dostać się do naszego sekretu. Puszka pandory jest na szczęście bezpieczna i nadal zamknięta a organy władzy wciąż spoczywają w moich rękach. A skoro mowa o organach: jest ich nawet nieco więcej niż wcześniej. O ile nadal gustujesz w złamanych sercach naiwnych nieszczęśników mogę okazać się wspaniałomyślny i się z tobą podzielić. W moim arsenale znajdują się co prawda także nerki i wątroby, ale to takie mało romantyczne narządy, że wątpię aby wzbudziły twoje żywe zainteresowanie. 

Oczy Rebekah w sekundę pociemniały a wokół nich pojawiły się charakterystyczne żyłki. Obnażyła kły i wydała z siebie drapieżny charkot, który każdemu zdrowemu na umyśle człowiekowi ściąłby krew w żyłach. Ale Klaus nie był człowiekiem.  Nie był też w pełni zdrowy na umyśle. Wypiął więc pierś do przodu i uśmiechnął się szeroko z taką dumą jak gdyby oglądał właśnie premierę spektaklu własnego autorstwa. 

Klątwa Pierwotnej RodzinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz