Przepraszam za niedogodności. Opowiadanie będzie miało zmienioną fabułę. Mam nadzieję oczywiście, że na lepsze.
Stanęłam obok pojedynczego, dużego lustra w środku garderoby i spojrzałam na swój ubiór - dopasowany mundurek w kolorze granatowym, z herbem szkoły na prawej piersi. Pustym wzrokiem przejechałam wyżej, dostrzegając swoje mętne spojrzenie. Oblizałam swoje spierzchnięte usta, które wręcz błagały o nawilżenie. Swoje kręcone włosy spięłam w niedbałego koka z tyłu głowy. Wyglądałam znośnie.
Poczułam obecność z mojej lewej strony. Przeciągnęłam w lustrze wzrok na postać ojczyma. Zbliżył się do mnie, aż jego klatka piersiowa dotknęła moich pleców. Przez całe moje ciało przeszedł dreszcz, a ja mimowolnie zacisnęłam oczy. Bałam, że się rozpłacze, a nie chciałam okazać przy nim żadnych emocji.
Musnął swoim palcem moje ramię przez materiał marynarki. Powstrzymałam odruch wymiotny i po paru chwilach otworzyłam oczy. Cisnęłam nimi pioruny w stronę tego człowieka. Niech mnie nie dotyka.
Ojczym prychnął i pokręcił głową, wiedząc dobrze, co mam zamiar powiedzieć. Po chwili złapał mój łokieć i ścisnął w swojej wielkiej łapie. Zacisnęłam zęby, by tylko nie wydać żadnego pisku. Gdyby tylko usłyszała to matka - byłoby po niej. To nieobliczalny człowiek.
- Puść mnie - wycedziłam przez zęby.
Posłał w moją stronę obrzydliwy uśmiech, a ja miałam zamiar tylko wybić wszystkie jego wypolerowane zęby.
- Nie zrób mi wstydu w tej szkolę, skarbie. - warknął w moją stronę, przesuwając nosem po mojej szyi. - Prowadzi ją mój dobry znajomy.
Z mocnym szarpnięciem puścił moją kończynę. Poczułam pulsowanie w tamtym miejscu, co oznaczało jedno - kolejny siniak do kolekcji.
___
Las Encinas* była ogromną, prestiżową szkołą, bardzo dobrze wyposażoną. Każdy uczeń dostawał swoje własne tablety, na których mógł pracować, pisać notatki czy skanować podręczniki i nie nosić ich w torbie. Minusem dla mnie były mundurki, które u dziewczyn składały się z krótkiej, granatowej spódniczki, białej koszuli i dopasowanej marynarki.
Schowałam do szafki podręcznik od matematyki i drugie śniadanie, które przygotowała gosposia. Przez część pierwszej lekcji musiałam opowiadać na wścibskie pytania matematyczki, która dopytywała się przyczyn mojego przyjazdu do Hiszpanii. Postanowiła też sprawdzić moje umiejętności, dając mi dwustronicową kartę pracy do domu.
Miałam już skierować się do klasy językowej, gdy drogę zatarasował mi chudy blondyn z okularami na nosie. Zmarszczyłam brwi, kojarząc gościa. Siedział w pierwszej ławce na matematyce.
- Shailene, nie potrzebujesz pomocy może?
- Em, nie? - mruknęłam, zdziwiona jego zachowaniem, bo czy wyglądało jakbym czegoś potrzebowała? - Ale, dzięki?
Chciałam ominąć chłopaka, ale ten znów zastawił mi drogę.
- Może jednak?
- Nicolas, odczep się.
Koło mnie pojawiła się niska brunetka, która zgromadziła wzrokiem blondyna. Ten posłał mi tylko ukradkowe spojrzenie i odszedł. Okej, to było naprawdę dziwne.
Dziewczyna powoli odwróciła się w moją stronę, a ja przyjrzałam się jej dokładnie - ciemne oczy, mały nos, ozdobiony małymi piegami i kolczykiem, duże usta pomalowane brązową pomadką.
- Zoe - uścisnęłam wyciągniętą, w moją stronę, rękę czarnowłosej.
- Shailene, ale mów mi Shai.