Jak każda przykładna omega przy pierwszej gorączce pobrałem od siebie śluz i wysłałem go do ogólnej bazy, która za zadanie miała znaleźć mi mate. Z początku nie było rezultatów, po niecałym pół roku przyszła dość gruba koperta z moim nazwiskiem. Miałem wtedy czternaście lat i do moich osiemnastych musiałem czekać na tego jedynego, który przybędzie do mnie i zabierze do swojego stada, bym mógł zacząć nowe pasjonujące życie u jego boku. Joahim miał wtedy siedemnaście lat i pochodził z Hiszpanii. Godzinami wpatrywałem się w jego zdjęcie wzdychając. Chciałem jak najszybciej dorosnąć, by stać się w końcu jego. Po kolejnych dwóch latach jednak mój zapał opadł, chodziłem do szkoły, kształciłem się, nie chciałem wyjeżdżać do Europy. Odcinać się od znajomych i rodziny. Z każdym kolejnym miesiącem bałem się coraz bardziej tego, co zastanę w "Dzikiej Europie". Gdy skończyłem siedemnaście lat, na jednej z imprez znajomi zaczęli się śmiać, że pewnie będę mieszkał w jakieś jaskini w lesie, gdyż Europę uznawano za znacznie mniej rozwiniętą niż Stany. Oczywiście szybko zderzyłem domysły z rzeczywistością. Miałem w końcu internet i potrafiłem z niego korzystać. Tak wpadłem na genialny pomysł wyszukania mojego partnera na Wolfbooku. Nie było to trudne, zwłaszcza że w przeciwieństwie do niego znałem wszystkie jego dane. Kiedyś udostępniali, też alfą dane ich mate w momencie dopasowania, ale te korzystały z okazji i znajdowały się pod domami swoich przeznaczonych znacznie wcześniej, niż przed oficjalnym uznaniem omegi za dorosłą. Teraz koperta z moimi personaliami mogła trafić w łapy Joahima dopiero dzień przed moimi osiemnastymi urodzinami, które wypadały na 6 grudnia.
Niewiele myśląc, wysłałem do niego zaproszenie i wiadomość na portalu społecznościowym, oczywiście nie zdradzając swojej tożsamości. Jego profil świadczył o tym, że prowadzi bujne życie towarzyskie, miał wiele zdjęć z omegami i betami. Niemal na wszystkich wyglądał na lekko zamroczonego alkoholem, co średnio mi się spodobało, jednak w końcu był młody, miał do tego prawo. Ja też nie byłem święty i nie raz bawiłem się z kumplami, choć cały czas pilnowałem swojej cnoty dla niego. Zmienił się, na zdjęciu, które dostałem, był drobnym, choć wysokim chłopcem, o gładkiej twarzy i delikatnych rysach, gdyby nie to, że wiedziałem, że jest alfą, to obstawiałbym, że jest betą. Jego włosy sięgały ramion i układały się w miękkie fale. Szczękę na większości fotek zdobił dwudniowy zarost, co mocno dodawało mu męskości. Musiał też dużo ćwiczyć, bo rozrósł się w klatce i bicepsach.
Jedno ze zdjęć było z siłowni i aż zabrakło mi tchu w płucach, wiedziałem, że przy następnej gorączce będę je widział przed oczami przez cały czas. Nie, żebym kliknął drukuj, by następnie schować fotos do szuflady przy łóżku.
Co chwila gorączkowo sprawdzałem, czy przez przypadek nie dostałem żadnej wiadomości. Dopiero po dwóch dniach późno w nocy mój telefon zapikał, dając mi znać, że alfa przyjął mnie do znajomych, jednak kolejne trzy zajęło mu odpowiedzenie na moją zaczepkę.
"Znamy się?" -wyskoczyło w okienku konwersacji.
"Nie, ale jesteś bardzo przystojny i chciałbym cię poznać." -Odpisałem, będąc ciekawym, jak na to zareaguje.
"To miłe z twojej strony, ale jestem zajęty".
Nasze konwersacja trwała jeszcze jakiś czas, szybko zrozumiałem, że alfa raczej korzysta z translatora, bo jego składnia nie była najlepsza. Wytknąłem sobie wtedy, jakim byłem idiotą, że nigdy nie pomyślałem nawet, by nauczyć się hiszpańskiego, skoro miałem tam mieszkać. Wytłumaczyłem problem moim rodzicom i ci, choć faktycznie nam się nie przelewało (jak może się przelewać, gdy ma się dwanaścioro dzieci, w tym dwie omegi), zapisali mnie na przyśpieszony kurs. Johim też szybko przystał na to, bym uczył go angielskiego. Zgodnie z zasadami nigdy, nie powiedziałem mu kim jestem, choć czasami naprawdę chciałem. Każdą swój wolną chwilę, mimo innej strefy czasowej spędzaliśmy na rozmowach ze sobą. On pomagał mi z hiszpańskim, a ja jemu z angielskim. Przy okazji poznawaliśmy się. Momentami miałem wrażenie, że on się domyśla kim jestem, jednak nigdy nawet się o to nie zająknął. Często też nazywał mnie "słodziakiem", a gdy to robił moje serce biło, jak oszalałe, a spodnie robiły się ciasne.
CZYTASZ
Mikołajkowy prezent
WerewolfZ okazji Mikołaja drodzy czytelnicy zapraszam na całkowicie nie związane z serią opowiadanie osadzone w świecie "Zmian".