✧XVIII. Występ✧

209 33 43
                                    

Klara lekko otworzyła oczy. W całym pokoju było już jasno, a ona jeszcze nie wstała. Spojrzała na sufit i zorientowała się, że właśnie dziś miała się wydarzyć bardzo ważna rzecz. Data jej występu w małym barze na Śródmieściu, była zaplanowana na dzisiejszy dzień. To był jej pierwszy, poważny występ, więc lekko się stresowała. Jednak nie chciała przełożyć tego wszystkiego na źle wykonane utwory. Nie była całkowicie opanowana, po prostu, kiedy sytuacja tego wymagała, potrafiła oddalić od siebie wszystkie inne sprawy i skupić się na jednej, najważniejszej rzeczy. Tak właśnie zamierzała postąpić w przypadku koncertu.

Wiatr powiewał firankami przez wciąż niezałatane dziury w szybach. W pokoju momentalnie zrobiło się zimno. Ogrzewanie nie było naprawione, a woda zaczęła z powrotem płynąć dopiero na początku listopada. Klara nie lubiła, jak było zimno. Już tęskniła za wiosną, która była tak daleko. Dotknęła framugi okna i lekko przesunęła po niej ręką. Chciała ubrać coś ładnego, bo na koncercie musiała dobrze wyglądać. Wybór nie był zbyt obszerny. Podniosła wieszak z czerwoną sukienką, której nie chciała ubrać tamtego letniego, ostatniego dnia wakacji. 

Uszyta z taniej, sztucznej tkaniny, lekko przylegająca. Nie powinna budzić zastrzeżeń. Ostatnia para pończoch, cerowanych niezliczoną ilość razy, pękła podczas spaceru, więc zostało jej pójście bez. 

Do kasztanowych loków Klary, sukienka pasowała idealnie. Lekko przeczesała swoje włosy i uwiązała je czerwoną wstążką. Spojrzała w lustro, sprawdzając czy dobrze wygląda. Jej długie, sięgające do połowy brzucha włosy nie splątały się, mimo tego, że jako lekko pokręcone lubiły to robić. Teraz tylko łagodnie powiewały poruszane wiatrem, który dmuchał przez dziurawe okno.

Dziewczyna wyszła z pokoju i w tamtym momencie zdała sobie sprawę, że to nie był odpowiedni moment. Irka przymilała się do jej ojca. Obrzydliwe... Powstrzymała odruch wymiotny i z wymuszonym uśmiechem na ustach wkroczyła do kuchni. Spojrzała na kalendarz. Był już dwudziesty listopada. Wciąż nie spotkały się z dowódcą, choć Anastazja powiedziała im, że wydarzy się to wkrótce. Zima powoli się zbliżała. Wciąż twierdziła, że nie lubi zimna, ale śnieg to było zupełnie co innego. Śnieg traktowała, jak cudowny, a zarazem magiczny, biały puch. Jeszcze jako dziecko myślała, że to gwiazdy, które spadły z nieba. Pomyślała o iskierkach lamp ulicznych, o kolędach, o wszystkim z zimą związanym. Byleby tylko nie patrzeć na to, co miało miejsce w pokoju obok. Jednak w pewnym momencie zamarła. Usłyszała szczególny fragment rozmowy, którego nie mogła puścić mimo uszu.

— Czesiek, muszę ci coś powiedzieć — powiedziała zmieszana Irka do swojego męża.

— Co takiego, kochanie?

Obrzydliwe. To było po prostu obrzydliwe. Klara znowu pomyślała o zwróceniu śniadania, którego do tej pory zjeść nie zdążyła.

— Będziemy mieli dziecko! — wykrzyczała Irena i skoczyła na szyję Jasińskiego.

— To... To wspaniale! — powiedział przez łzy szczęścia przyszły ojciec. 

Czyli jej całe życie rodzinne zakończyło się dwudziestego listopada 1939 roku. Chciała zaznaczyć tę datę w kalendarzu, ale powstrzymała się przed jakże haniebnym czynem, pozwalając macosze i ojcu nacieszyć się z nowiny. Była pewna, że przez nowego członka rodziny, ucierpią we trójkę, wraz z Zośką i Stefkiem. Esterę i tak Irena traktowała gorzej niż szczura. Klara nie myślała, że mogła nienawidzić Ireny bardziej, ale jednak się myliła.

Kiedy razem weszli do kuchni, Klara nalewała mleka do owsianki. Obydwoje zaczęli chichotać, wtedy dziewczyna gwałtownie wstała i nieomal rozlała śniadanie.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz