✧XX. Choinka✧

189 25 39
                                    

Wigilia w tamtym roku nie była taka jak zwykle. Choć oczywiście ludzie starali się udawać, że wszystko jest tak samo świąteczne jak przed rokiem. Te święta nie pachniały siankiem i choinkowymi drzewkami. Pachniały jak zniszczone nadzieje i rozszarpane marzenia. Czuli, że nawet Chrystus, który miał się narodzić w tę cudowną noc, nie był w stanie im pomóc.

Święta w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym smakowały chlebem, który konsystencją przypominał beton. Chlebem, który został wydany na kartki i ledwo dał się ukroić najostrzejszym scyzorykiem. Cieszyli się jednak z tego, co mieli, gdyż z jedzeniem było krucho. Przez ostatni tydzień przed świętami chodzili bardziej głodni niż kiedykolwiek przedtem.

Na stole wigilijnym miały stanąć ziemniaki, owy chleb o konsystencji betonu i karp, którego, nie wiadomo skąd, przyniósł ojciec Klary. Klara upiekła bułeczki z resztek mąki, które leżały w spiżarni. Dzieciaki już od rana zaglądały do kosza z wypiekami i próbowały podjadać rumiane bułeczki. Najsmaczniejsze były z buraczaną pastą, którą zasadniczo nazywano marmoladą, ale nawet głupi wiedział, że marmoladą to na pewno nie było.

W Wigilijny poranek Klara znowu przyłapała małe łasuchy, które czatowały na koszyk przykryty białą serwetką.

— Sio! Zjecie je po kolacji. Nie zostanie wam na później, łakomczuchy, już trochę dostaliście wczoraj wieczorem.

— Ale Klarciu! One wyglądają pysznie, dawno nie jedliśmy słodkości — odparł Stefek, robiąc maślane oczka.

— Nie myśl, że dam się nabrać na twoje sztuczki, mały łobuzie — powiedziała Klara i dała bratu pstryczka w nos. — Nie ma tam nawet wystarczającej ilości cukru, a mąka wyglądała bardziej jak młyńskie odpady niż zmielone ziarna.

— To wciąż są bułeczki — stwierdziła Zosia, przybierając minkę zbitego psa.

— Tak i wyglądają bardzo apetycznie — powiedziała Estera, dołączając do bliźniaków.

— Co powiecie na to, że dostaniecie bułeczki, jeśli będziecie się dobrze zachowywać i pomożecie w przygotowaniu kolacji? — spytała panienka Jasińska, poprawiając fartuszek.

— Tak! — krzyknęły rozentuzjazmowane dzieci.

Drzwi do mieszkania Jasińskich się otworzyły i do środka wszedł pan Jasiński. Otrzepał buty ze śniegu i radośnie oznajmił:

— Spokojnych świąt! Prawie skończyłem pracę na dziś. Muszę jeszcze tylko dostarczyć pewną rzecz. A co to tak pachnie?

— Tato, ani mi się waż tykać okupacyjnych bułeczek. Nikt nie dostanie ich przed kolacją, czy wyście wszyscy oszaleli?

— Chodźcie dzieciaki, nie denerwujmy gospodyni, bo jeszcze nie dostaniemy kolacji. — Zażartował Czesław. — Stefciu, idziesz ze mną po choinkę? Dziewczynki pomogą Klarze, a my raz dwa przyniesiemy drzewko. Będzie trochę bardziej świątecznie.

— No pewnie! Choinka stanąć musi! — powiedział dosadnie Stefek.

Chłopiec założył czapkę i puchaty szalik, który siostra zrobiła mu na drutach i wzuł swoje trzewiki. Estera i Zosia z uśmiechem poszły do kuchni, by pomóc Klarze przygotować nakrycia. W końcu miały dostać swoje bułeczki.

— Zaraz wrócimy! — krzyknął Stefek i drzwi mieszkania zostały zamknięte na klucz.

✧✧✧

Chwilę później wraz z ojcem udali się na poszukiwanie drzewka. Na rynku ludzie ustawiali mnóstwo choinek. Choćby tego dnia chcieli poczuć, że nie ma wojny. Chłopiec z zachwytem spoglądał na drzewa różnego kształtu, wysokości, koloru, gatunku. Wszędzie tak cudownie pachniało lasem!

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz