Około ósmej rano Klarę zbudziło pukanie do drzwi. Jednak słowo zbudziło było tu nie na miejscu. Wcale bowiem nie usnęła. Gdy już zabrakło jej łez do wypłakania, podkuliła nogi i tak przesiedziała kilka godzin, wpatrując się w pustą przestrzeń. Prostując, Klarę wyrwało z transu głośne, dość nagłe i natarczywe pukanie do drzwi. Przez chwilę pomyślała, że to może jej ojciec. Jednak, gdy do mieszkania weszły jej przyjaciółki, przestała tlić w sobie resztki nadziei. To był już koniec. Jej ojciec zginął. Nigdy już nie miał przekroczyć progu i powiedzieć, że wrócił z pracy. Zawsze już przy stole miało stać jedno puste miejsce. Już nic nigdy nie miało wyglądać tak samo. W tamten bożonarodzeniowy poranek jej życie legło w gruzach. Nie miała pojęcia, jak sobie poradzi bez ojca. Dlaczego musiał odejść? Dlaczego właśnie teraz?
— Więc... To koniec? Już nic nie możemy zrobić? — wydukała Klara, patrząc na Spysińską i Kockówną, które stały nad nią.
— Klaro, tak strasznie mi przykro — powiedziała Gosia, ze łzami w oczach.
— Nie byliśmy w stanie niczego zrobić, twój ojciec umarł wczoraj wieczorem. W celi. Nie dostaniecie ciała, bo byłoby to zbyt niebezpieczne. Waldziu był u mnie dziś rano.
— Akt zgonu? Macie choć tyle? Chcę to zobaczyć na własne oczy. Chcę wiedzieć, że nie mam już na co liczyć.
— Proszę. — Kockówna podała Jasińskiej bladożółtą kartkę papieru. Miała śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Zupełnie nie wyglądała jak tak dobrze wszystkim znana Anastazja Kocek z szelmowskim uśmiechem i łobuzerskim błyskiem w oku. Spoglądała swojej przyjaciółce na ręce, gdyż nie miała odwagi spojrzeć jej w oczy. Anastazja strasznie nie lubiła przegrywać. Fakt, że nie potrafiła pomóc ojcu Klary, uznała za swoją największą przegraną.
Klara przeleciała oczami po tekście i upuściła kartkę na ziemię. To naprawdę był koniec. Jej ojciec nie żył. Zostali sami. Po przeczytaniu tej wiadomości już nie płakała. Po prostu czuła pustkę, której nic nie było w stanie wypełnić. Wiedziała, że łzy niewiele pomogą, że nie ukorzą bólu, który rozrywał ją od środka. Co miała powiedzieć dzieciom? Co miała powiedzieć Irenie? Czuła się, jakby zawiodła ich wszystkich. Nie była w stanie wrócić ich ukochanego tatusia do domu, mimo swoich obietnic.
— Co tu się stało? — spytała Gosia, spoglądając na zakrwawione prześcieradła leżące w kącie salonu.
— Irena urodziła. Za wcześnie. Dziecko nie przeżyło. Muszę zorganizować jakiś pogrzeb, przynajmniej mamy ciało tego malucha.
— O mój Boże... A jak ona się czuje? — Ruda pokazała palcem na Irenę śpiącą na kanapie.
— Nie wiem.
— Mamy im powiedzieć? — spytała Anastazja.
— Nie mówisz poważnie! Nie ma mowy — zarzekła się Gosia.
— Przykro mi, ale Anastazja ma rację. Powiedzcie im to. Irce też. Wszystkim. Ojciec nie żyje i powinni to wiedzieć.
— Klaro, to jeszcze dzieci... Skąd wiesz, jak to przyjmą?
— Nie wiem, jak to przyjmą, ale na pewno nie zamierzam ich karmić złudnymi nadziejami, że tatuś wkrótce wróci i wszystko będzie jak dawniej. Nic nie będzie jak dawniej, Gosiu. Mamy cholerną wojnę, nikt nie wie, co wydarzy się jutro. Dlatego też nie będą żyć w niepewności i łudzić się, że coś się zmieni. Gorzka prawda jest sto razy lepsza od słodkich kłamstw.
Spysińska zamilkła i spojrzała na swoją przyjaciółkę. Miała przekrwione, opuchnięte oczy i sine wory tuż pod nimi. Jej skóra była bledsza niż zwykle. Klara wyglądała jak zjawa, była oderwana od otoczenia i zwracała niewiele uwagi na to, co działo się wokół niej.

CZYTASZ
Mazurek
Fiksi SejarahCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...