Przez las kolorowych drzew biegnie zniekształcona postać. Drobna kobieta gna przed siebie, potykając się co chwilę - to o leżące na podłożu śmieci, to o własne nogi. W okolicy panuje tak martwa cisza, że wyraźnie słyszy każdy mililitr krwi przepływającej przez jej uszy, a jej przyspieszony oddech niemal ją ogłusza. Piszczy z przerażeniem, kiedy po raz kolejny upada na kolana. Nie zważając na ból pulsujący z coraz bardziej poszarpanych, opływających krwią ran, natychmiast się podnosi i pędzi dalej.
Jeszcze kawałek, powtarza sobie, czując, że za chwilę wypluje własne płuca. Jej umysł zdaje się parować, głowa sprawia wrażenie ociężałej, ale ona nie może się zatrzymać. Nie teraz, kiedy widzi, jak niewiele jej zostało.
Nagle kobieta mija ostatnie drzewa i las ustępuje miejsca równinie wysłanej zielonkawym błotem. W nozdrza dziewczyny uderza niewyobrażalny smród, jednak nawet on jej nie powstrzymuje przed wskoczeniem w breję.
Jeszcze kawałeczek.
Kobieta biegnie w kierunku stalowej struktury stojącej kilkaset metrów dalej, z trudem podnosząc nogi. Musi niemal wyszarpywać stopy z objęć Matki Ziemi. W jej oczach pojawiają się łzy, kiedy substancja dostaje się do rany na lewym kolanie.
Jeszcze tylko chwilka.
Kiedy tylko dociera do bunkru, drzwi przed nią się otwierają, a ona wpada do środka. Zanosi się kaszlem, opluwając sobie dłonie krwią. Jakby z oddali słyszy słowa otuchy, podziwu, podziękowań, jednak przy tak otępionych zmysłach nie mają one dla niej żadnego sensu. Próbuje jeszcze podnieść się na czworaka, lecz świat jej się rozmywa przed oczami i już po chwili spada w przepaść tak mroczną, jak świat, na którym przyszło jej żyć.
Ludzie wokół niej zauważają, że odeszła, dopiero po chwili. W pomieszczeniu cichną wszystkie głosy. Już nikt nie mówi, że wszystko będzie dobrze, już nikt nie chwali odwagi dziewczyny. Nastaje minuta ciszy. Minuta bez wypowiadania kolejnych kłamstw, bez udawania, że kolejna osoba poszła na śmierć z własnej woli. Zgromadzeni po prostu stoją z pochylonymi głowami, każdy utopiony we własnych myślach. We własnym żalu i wstydzie.
W końcu tłum się rozchodzi, a w korytarzu zostają tylko bliscy kobiety oraz oficer Kent. Mężczyzna obrzuca wzrokiem przyjaciół zmarłej, chcąc ich pospieszyć, jednak oni ani myślą odwrócić wzrok od leżącego na betonowej podłodze ciała.
-Lepiej... - zaczyna Kent, jednak chłopak trzymający dziewczynę za rękę natychmiast mu przerywa.
-Była taka mądra - mówi, kręcąc głową. - Nie mówiąc już o tym, jaka była młoda.
-Nie wątpię - odpiera żołnierz i podchodzi bliżej, zaciskając pięści. - A teraz...
-Nie zasłużyła na to - syczy młodzieniec, powoli się podnosząc. Wzrok pozostałych wędruje to ku niemu, to ku oficerowi. Powietrze zagęszcza się tak bardzo, że ciężko nim oddychać.
-Nikt na to nie zasłużył - odpowiada Kent. - Nikt.
Złość schodzi z twarzy chłopca pod wpływem zrozumienia drugiego człowieka, lecz nadal stoi on tuż przy zwłokach i nie wygląda, jakby planował zmienić swoje położenie. Żołnierz wzdycha ciężko. Podchodzi jeszcze bliżej, po czym schyla się ku ciału dziewczyny. Od ciasno obwiązanego wokół jej talii sznura odpina sakwę, po czym przymocowuje ją do swojego pasa.
-Czy dożyję dnia, kiedy powiecie nam, co oni przynoszą? - pyta wysoka, łysa dziewczyna, świdrując go wzrokiem. Jeden z przyjaciół rzuca jej karcące spojrzenie.
-Oby nie - mówi. - To by znaczyło, że zostałaś Wysłana.
-Trochę wiary - przerywa im oficer. - Już niedługo. Jeszcze trochę i wszystko będzie dobrze.
Lekki uśmiech wypełza na twarze młodych, nadając im wyglądu ćpunów, którzy właśnie dostali dawkę narkotyku. Żołnierz przełyka ślinę, czując że jeśli się teraz odezwie, zadrży mu głos.
-A teraz idźcie - mówi, wkładając w to duży wysiłek. - Wiecie, że muszę spalić ciało. Nie chcecie przy tym być.
Grupa dziewcząt i chłopaków po raz ostatni patrzy na żałosne zwłoki przyjaciółki, po czym kolejno odchodzą. Kent zostaje sam. Teraz pozostało mu już tylko wrzucić ciało do pieca, przetrwać falę smrodu z palących się radioaktywnych substancji i modlić się, aby przez najbliższy tydzień żaden inny Wysłany nie powrócił tylko po to, aby umrzeć na tej podłodze. Z odpowiednią dozą niechęci wykonuje swój obowiązek tak, jak należy, po czym odchodzi do dormitorium, zastąpiony przez kolegę po fachu.
Siada na swoim łóżku i otwiera sakwę odebraną martwej dziewczynie. Wyjmuje ze środka jej zawartość. Pendrive. Urządzenie mieszczące w sobie masę danych, których potrzebują, aby choćby myśleć o rozpoczęciu odbudowy świata. Urządzenie zabrane przez świętej pamięci Wysłaną z wpół ocalałej bazy NASA.
Urządzenie tak napromieniowane, że trzymając je w dłoni skazuje się na śmierć w ciągu roku, ale i tak go to nie obchodzi.
Bo w końcu jest to również urządzenie, którego za żadne skarby nie potrafią odkodować i nie będą w stanie tego zrobić przez najbliższe dekady. Jeżeli ktokolwiek dożyje najbliższych dekad.
Oficer Kent wzdycha ciężko, chowając pendrive'a z powrotem do sakwy i kładąc się na plecach. Urodził się w tym bunkrze i w tym bunkrze umrze. Przeklęty w ten sposób, że jako jeden z niewielu o tym wie. Wie, że nad oficerami nie ma nikogo. Nie ma Inteligencji, nie ma Starożytnych, nie ma nikogo, kto odpowiadałby wielkim przyszłym wybawicielom ludzkości z bajeczek opowiadanych naiwnemu podziemnemu społeczeństwu. Wie, że nie ma nadziei.
YOU ARE READING
Kolorowe lasy
Science FictionOne shot. Przyjrzyjmy się konsekwencjom naszych czynów.