✧XXV. Dobranoc✧

175 30 69
                                    

Klara złapała się ramienia Edmunda i chętnie przyjęła kwiaty. Były cudowne, ślicznie pachniały. Powiedział, że wpierw zabierze ją na spacer do kawiarenki, a potem zobaczy coś niezwykłego. Nie wiedziała, gdzie prowadził ją ten roześmiany, szarmancki chłopak. Przyszedł do jej domu wraz z Gosią, która zabrała ze sobą Esterę i Zosię. Wszystko wydało jej się dziwnie podejrzane. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka nie spiskowała przeciwko niej z młodzieńcem, do którego definitywnie czuła coś więcej.

Trzymała Edmunda za ramię. Ogarniało ją przyjemne ciepło. Z ulgą stwierdziła, że mogłaby tak spacerować cały dzień. Nawet, gdyby nie odzywali się do siebie ani słowem, w jego obecności czuła się komfortowo. Słowa nie były potrzebne. Co jakiś czas spoglądała w jego oczy, a on wtedy uśmiechał się nieśmiało. Czuła, jakby nie liczył się w tamtym momencie nikt inny.

Skręcili w jedną z bocznych uliczek, taką zupełnie odciętą. Nagle na śniegu dostrzegli ślady stóp. W odciskach butów połyskiwały krwiste plamy. Śnieg w paru miejscach zabarwił się na czerwono. Puścili się z uścisku i równo przyklejeni do ściany posuwali się do przodu. Nie było tam żadnych szwabów. Zastała ich tylko cisza i widok martwych ciał. Ujrzeli miejsce rozstrzelania około tuzina osób. Kiedy podeszli bliżej, nie mieli wątpliwości, że wszyscy nie żyli.

— Chryste... — powiedziała Klara, zasłaniając usta ręką

Wtedy Edmund dostrzegł ślady. Prowadziły za ścianę jednej kamienicy. Edmund oderwał się na chwilę od Klary i ostrożnie poszedł za tropem. Im więcej kroków stawiał, tym więcej czerwonego śniegu znajdowało się pod jego nogami. Nagle zamarł. Zobaczył przed sobą jeszcze jedno ciało. Było to ciało dziecka. Chłopiec miał zamknięte oczy, ale był wciąż ciepły. Równy natychmiast sprawdził, czy malec oddycha. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że dziecko żyje. Wydawało mu się, że skądś go kojarzy. Przyjrzał się jeszcze uważnie jego twarzy. W śniegu wykrwawiał się chłopiec, od którego dziś rano kupił gazetę.

— Edmundzie? Wszystko w porządku?

— Klaro, patrz tu. Ten chłopiec żyje! Pewnie przyglądał się i go dopadli.

Klara podeszła do Edmunda i zamarła. Na ziemi bowiem leżał Stefek. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy i coś przewraca jej się w żołądku.

— Boże, Edmundzie, to mój brat!

— Co? — powiedział przerażony i ujął chłopca za rękę. — Jest puls. Żyje, ale ledwo oddycha. Przez tę ranę w brzuchu. — Edmund zdjął szalik z szyi dziecka i przycisnął mocno materiał do rany.

— Musimy go stąd zabrać! — W przypływie adrenaliny Klara nie poczuła żadnych emocji, jednak potem, gdy uważnie i spokojnie spojrzała na swojego braciszka, łzy poczęły napływać jej do oczu. — Nie mogę go stracić!

— Zajmę się tym, jest stąd dziesięć minut drogi do twojego domu. Zaniosę go i pobiegnę po lekarza, dobrze?

Klara zgodnie pokiwała głową, szybkim krokiem podążali w stronę osiedla, na którym stała kamienica z czerwonej cegły. Edmund mocno ściskał chłopca, który coraz bardziej się osuwał. Cera stawała się coraz bledsza, a dziecko ledwo łapało oddech. Modlili się w duchu, by żaden oficer nie zwrócił na nich uwagi. Wyglądali nieco podejrzanie, zważając na to, że Edmund niósł chłopca na rękach. Po chwili jednak poprosił Klarę, by usadziła Stefka na jego plecach. W ten sposób przestali wzbudzać tyle podejrzeń. Marynarka Edmunda powoli nasiąkała krwią z rany malca. Byli już prawie pod mieszkaniem, musiał wytrzymać jeszcze chwilę!

— Dziś spotkałem go na ulicy, gdy sprzedawał gazety. Kupiłem jedną, bo przekonał mnie do tego. Przykro mi, że poznaję twoją rodzinę w takich okolicznościach... — Edmund nieudolnie kleił kolejne zdania. Mimo tego, że wiedział, iż sytuacja nie wygląda dobrze, to starał się pocieszyć tę biedną dziewczynę. Nie mógł dłużej patrzeć na jej łzy, czuł jakby ktoś mocno zacisnął ręce na jego gardle. Na szczęście byli już na miejscu. — Położysz go na kanapie, a ja biegnę po lekarza!

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz