Dziecięca Radość

519 64 70
                                    

Przestań pędzić i pomyśl, co tak naprawdę daje ci szczęście...

Idąc przez zaśnieżone ulice zastanawiał się, jak bardzo ironiczne jest jego życie.


W każdej witrynie i na każdej wystawie widział ubrane choinki, różnorakie wersje manekinów, przedstawiających Świętego Mikołaja, oraz wszelkie inne, bożonarodzeniowe gówna.

Żeby było jeszcze śmieszniej, wszystko to oblepione sztucznym śniegiem (jakby na dworze o tej porze roku, naturalnego było zbyt mało) i oczywiście owinięte oczojebnymi, kolorowymi lampkami.

Wracał właśnie z pracy, skąd szef wywalił go na kopach, twierdząc, że nie może wigilii spędzić w biurze. Wigilii, oraz dnia własnych urodzin. 

Dla niskiego, czarnowłosego mężczyzny, było to jednak lepsze, niż samotne spędzanie tego wieczoru w swoim mieszkaniu.

Jedyni przyjaciele, jakich miał, już kilka dni temu wyjechali do swoich rodzin. Została jedynie Hanji - szalona kobieta, pracująca w centrum badań nad DNA, samozwańczy naukowiec.

Levi czasem zastanawiał się, jak taka roztrzepana osoba, mogła zdobyć doktorat.

Jednak nie uśmiechało mu się spędzać świąt, urodzin i reszty tego sadystycznego, wolnego czasu, w laboratorium walniętej, czterookiej wariatki.

Już wolał przygarnąć z ulicy psa, czy bezdomnego (nawet mimo otaczającego ich brudu, którego tak bardzo nienawidził) i właśnie z nimi opijać ten dzień.

Jednak codziennie wracał do domu, by zastać puste mieszkanie i jedynie echo z braku mebli - bo nie miał ich zbyt dużo - odpowiadające mu, kiedy coś powie, lub nawet mruknie.

Więc mimo wszystko, ten dzień nie różnił się za bardzo od wczoraj, tego sprzed tygodnia, miesiąca, czy też roku.

Może jedynie pory roku i mijani ludzie się zmieniają, choć i nad tym mógłby spekulować, ponieważ od sześciu lat, mija praktycznie tych samych.

Wróćmy do ironii życia.

Levi pracował sześć dni w tygodniu, po dziesięć godzin. Po tym, nie chcąc wracać do pustego domu, spędza kolejne cztery, do pięciu godzin w biurze. 

Następnie wraca do siebie, wypija herbatę, lub lampkę wina w soboty, sprząta w domu, co jest chyba jego jedynym hobby, bierze szybki prysznic i zasypia.

Wstaje o piątej i powtarza rutynę, aż nastaje niedziela - którą spędza w fotelu, oglądając programy o sprzątaniu.

Ludzie żyją szybko, zbyt szybko. Zarabiają dużo, biegną przez życie, kupując drogie telewizory, których nie mają czasu oglądać i gry, w które nie mają czasu grać.

Sprawiają sobie nowe, coraz większe apartamenty, a nawet budują domy - w których nie spędzają czasu, wciąż będąc w pracy.

Tak, to jest właśnie ta ironia, którą Levi Ackermann zauważył już lata temu, jednak nigdy nie miał wystarczającej motywacji, by to zmienić.

Po dłuższym zastanowieniu, tak naprawdę, ten dzień jednak był inny.

Mężczyznę irytowało to, ponieważ cholernie nie lubił zmian i odstępstw od rutyny, jaką przejął od naprawdę młodych lat.

Od rana nie urywały mu się telefony, na początek, zadzwonił do niego przyjaciel, pytając, jak co rok, czy nie spędzi świąt z nim, jego żoną i dziećmi. I jak co rok, Levi odmówił.

Następną osobą, która zaproponowała mu coś podobnego, był Mike Zacharius, także dobry kompan sprzed lat. Jemu również odmówił.

Po kolejnych trzech telefonach, od starych znajomych, oraz kilku SMS-ach, wyłączył telefon. W końcu były „święta", więc miał prawo do spokoju.

Dziecięca RadośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz