🌼

879 130 172
                                    

Wielu ludzi, których poznałem w ciągu życia mówili, że wojna była ich najgorszym przeżyciem. Ja też tak sądze. Nie ma mowy, abym mówił o niej dobrze. Jednak to właśnie dzięki niej poznałem Ciebię, Rozalio Lisiecka. Byłaś moim promyczkiem, promieniem nadziei w tym chaosie wojny.

Już przy pierwszym spotkaniu wiedziałem, że staniesz się dziewczyną, kobietą, harcerką mojego życia. Tamtego dnia, kiedy jako łączniczka zawitałaś w starej kamienicy, będacej naszym punktem kontaktowym, podając mi list. Twoje dłonie były tak delikatne, lecz zimne. Pamiętam, jak zza rogu nagle wyszli niemieccy żandarmi. W obawie o Twoje, o nasze życie, pociągnąłem Cię do tego budynku i szybko zamknąłem drzwi. Jeśli byłem wtedy niedelikatny, wybacz, chyba nigdy nie nauczę się delikatności jaką ty posiadałaś. Tak bardzo bałem się o Twoje kruche i ulotne życie. Wylądowałaś w moich ramionach, przez moje ciało przeszedł dreszcz ciepła, jaki czuje przbiśnieg, którego otulają pierwsze promyki słońca. Twoje niebieskie oczy patrzyły przez okno, czułem jak ręce ci drżały, a serce biło nadzwyczajnie szybko. Po chwili ocknęłaś się, pożegnałaś i wybiegłaś. Z nostalgią patrzyłem jak się oddalałaś.

Nasze drugie spotkanie też nie było planowane. Wyszedłem wtedy ze Stefanem, moim bratem na spacer. Niedaleko Starówki zobaczyłem Ciebie z siostrą. Cóż to był za zbieg okoliczności. Potem poszliśmy na bulwary. Była jesień, dookoła nas leżały złote liście, a Twoje rude włosy tak pięknie się z nimi komponowały. Harcerko mojego życia. Wtedy mieliśmy czas się dokładnie poznać. W zgiełku wojny rozmawialiśmy o najprostszych sprawach. Okazało się, że byłaś przyboczną w drużynie harcerskiej, tak samo jak ja. Mam wrażenie, że kiedy Bóg planował nasze losy, musiał mieć naprawdę dużo weny, kiedy splatał je i związał słabą wstążką wojny.

Dni, miesiące mijały. Mijała wojna. Na żadnym froncie nie działo się dobrze. Pamiętam mój strach, na wiadomość o bombardowaniu na Starym Mieście. Z mojej żoliborskiej kamienicy patrzyłem w tamtą stronę. Strach przeszywał mnie całego, ale o tym pewnie wiesz, bo już za kilka dni znowu Ciebię zobaczyłem.

Szliśmy w stronę Krakowskiego Przedmieścia. Chciałem cię tam zabrać na najlepszą kawę w mieście. Wtedy nasz czas stanął w miejscu. Nagle huk i krzyk. Zobaczyliśmy jak rozstrzelali ludzi. W Twoich oczach widziałem bezradność. Już nie strach, poprostu bezradność i bezsilność. Uciekliśmy stamtąd wbiegając do starego budynku. Przytuliłem Cię tak mocno jak nigdy. Jakby świat miał się skończyć teraz, jakby mieli zbombardować tę kamienicę, przynajmniej umarłbym z Tobą w obięciach. Miałem szesnaście lat, a ty byłaś rok młodsza. Byliśmy za młodzi na wojnę, trudno to mówić, ale tak naprawdę nie wiedzieliśmy co się wtedy działo.

Powiedziałaś, że musisz odpocząć od tego wszystkiego. Zaszyłaś się we własnym pokoju, a ja umierałem z tęsknoty. Za Tobą, Twoim uśmiechem, oczami i Twoim głosem. Tym melodyjnym głosem na bulwarach, kiedy tylko ptaki i śmiechy dzieci towarzyszyły nam i naszym słowom, które wiatr niósł w nieznane.

Chciałem wybrać się na samotny spacer aby wszystko przemyśleć, ale moje myśli prowadziły wyłącznie pod Twój dom. Zapukałem, otworzyła Twoja mama i zaprowadziła mnie do Twojego pokoju. Zajmowały go wszelkiego rodzaju rośliny, od małych doniczkowych kwiatków po duże liściaste rośliny w donicach. Nie znam się na florystyce, więc nie jestem w stanie nazwać żadnego z nich. Siedziałaś w fotelu obok regału z książkami czytając jedną z nich. Spojrzałaś na mnie spod rzęs i rozpoczęłaś naszą rozmowę. Tak wiele ona dla mnie znaczyła.

Kilka dni później, kolejna część układanki mojego życia została zabrana. Moja kamienica spłonęła. Kiedy wracałem ze zbiórki i zobaczyłem cały budynek przerodzony w popiół. Wszedłem ostrożnie do środka. Nie powstrzymałem wtedy płaczu. Dałem upust wszystkim emocjom. Usłyszałem cichy kaszel i próby krzyku. To był mój brat. Pamiętam jak wyglądał. Był cały brudny i twarz umazaną miał popiołem i dymem. Wziąłem go na ręce i natychmiast wyniosłem z domu. Od tamtego momentu mieliśmy sami dać sobie radę z domem. Rodzice nie przeżyli.

Między kwiatami, a wojną | oneshotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz