✧XXVI. Słońce wśród chmur✧

146 24 25
                                    

Pierwszego lutego padał śnieg, mróz stawał się nie do zniesienia, a zimowe słońce zupełnie zniknęło pośród chmur. W czwartek na zewnątrz było cudownie, śnieżnie, zimowo. Jednak nie każdy cieszył się ze sprzyjającej pogody. Niektórzy po prostu czekali na wyjście słońca, jeszcze inni odliczali dni do wiosny, natomiast grupa osób nie robiła z tym faktem nic. Do tej ostatniej należała Klara, która od wczorajszego ranka musiała załatwić sprawy związane z pogrzebem swojego młodszego brata. Nie miała nawet siły, by pójść do pracy i powiedzieć, że potrzebuje dwa dni wolnego więcej. Zatelefonowała do swojej pracodawczyni i wyjaśniła sytuację.  Najchętniej spoglądałaby w pusty, biały krajobraz i z nienawiścią patrzyła na świat, na ludzi, którzy zgotowali to piekło. Na bezwzględnych morderców, którzy najpierw odebrali jej ojca, a potem niewinnego braciszka. Świat stał się strasznym miejscem. O wiele straszniejszym niż to, które przepełniało jej ciepłe wspomnienia z dzieciństwa. Tam zawsze panowała wiosna, nikt się tam nie mordował, w dawnym świecie żyła w bańce, która chroniła ją przed wszelkim złem. Tak bardzo chciała do tego wrócić.

Nienawidziła zimy, która była inna niż poprzednie. Zimy, która niosła ze sobą znieczulone, zamarznięte ludzkie serca. Ostatnio coraz częściej zastanawiała się, czy byłoby łatwej po prostu wdziać lodową skorupę, odepchnąć od siebie innych, zamrozić emocje i stać się jak kamień? Czy właśnie tacy byli niemieccy oficerowie, których codziennie mijała, gdy szła ulicami miasta? Czuła tamtą ogromną kurtynę, która oddzielała dwa typy ludzi w tym przeklętym mieście. Zimni, bezwzględni, nie ukazujący uczuć oraz wrażliwi i emocjonalni. Oczywiście, że należała do tamtej drugiej grupy. Pewnie gdyby była pustą skorupą nie uroniłaby ani jednej łzy, patrząc na sztywne ciało Stefka. Wojna nie była dla słabych, wojna była bezwzględna i tylko osoby, które wyzbyły się wszelkich uczuć mogły żyć we względnym spokoju.

✧✧✧

W ostatni dzień stycznia poszła załatwić mszę pogrzebową. Droga z mieszkania do świątyni dłużyła jej się niezmiernie. Mroźny wiatr ostro chuchał w jej bladą twarz, malując na niej krwawe rumieńce. Klara prawie nie czuła swojego nosa, mimo że była szczelnie owinięta szalikiem. Brodząc nogami w śnieżnych zaspach, modliła się w duchu, żeby była w stanie wrócić do domu. Wychodzenie na zewnątrz w trakcie zamieci śnieżnej niecałe dwie godziny przed godziną policyjną zdecydowanie nie było mądrym posunięciem. Klara jednak musiała załatwić ważną sprawę, okoliczności nie miały dla niej znaczenia.

Wreszcie dotarła do kościoła. Zboczyła dróżką w prawo do przykościelnej plebanii i weszła po schodach. Po chwili podniosła rękę i położyła ją na kołatce. Zastukała dwa razy i odsunęła się od wejścia. Niedługo później na ganek wyszedł ksiądz. Ubrany był w gruby wełniany sweter, a jego półokrągłe okulary zaparowały zaraz po tym, jak wyszedł na mróz.

— Panienka Jasińska? — spytał, przecierając szkiełka.

— Tak, to ja — odparła Klara, szczękając zębami.

— Zapraszam do środka, nie będziemy omawiać tej sytuacji na takim zimnie. — Kapłan uśmiechnął się i otworzył szerzej drzwi na plebanię.

Klara weszła niepewnie do małego przedsionka. Otrzepała tam swoje trzewiki ze śniegu i udała się za księdzem w głąb korytarza. Na jego końcu znajdowała się mała kuchnia z piecykiem. W czajniku wrzała woda, a na stole stały dwa kubki.

— Niech panienka usiądzie. Trzeba się trochę rozgrzać, nie wypuszczę gościa zamarzniętego.

— Dziękuję — odparła Klara, siadając na taborecie, który stał przy stole.

— Nadeszły straszne czasy. Codziennie chodzę po mieszkaniach i daję ludziom ostatnie namaszczenia. Codziennie patrzę na śmierć. Warszawa jest przepełniona śmiercią, ta zima zebrała mnóstwo ofiar. Bardzo mi przykro z powodu panienki brata, to przecież było jeszcze dziecko! Niech spoczywa w pokoju.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz