✧XXXIV. Koncert i kłótnia✧

130 24 25
                                    

Klara w panice szukała kluczy do mieszkania. Było już bardzo ciemno i późno, a ona znajdowała się w miejscu, w którym po godzinie policyjnej zdecydowanie nie powinna się znaleźć. Dyszała zaledwie po wejściu na parter. Zerwał się za nią patrol gestapo i ledwie uszła z życiem. Po takim biegu nie miała nawet siły na wdrapywanie się po schodach.

Posprawdzała cały płaszcz i wreszcie, w wewnętrznej kieszeni, znalazła klucze. Prędko włożyła je do zamka i lekko pchnęła klamkę. Drzwi otworzyły się, lekko skrzypiąc. Klara zdjęła buty i przekręciła klucz w zamku od środka. Nie chciała żadnej niespodziewanej wizyty, poza tym od dawna już powinna spać, gdyż o siódmej rano miała stawić się w szwalni. Nie mogła wziąć ani jednego dnia wolnego więcej.

Zdjęła buty, odwiesiła okrycie wierzchnie na wieszak i w ciemnościach dostała się do swojego pokoju. Cały czas myślała o tym, co zastała, gdy otworzyła drzwi pokoiku. Pamiętała ręce Edmunda, które zsunęły się na talię Antoniny, ich usta połączone ze sobą w namiętnym pocałunku i wzrok. Wzrok, którym wzajemnie na siebie patrzyli.

Czy była tylko przejściową zabawką? Mogłaby przysiąc, że nie spojrzał na nią nigdy w tamten sposób. Było w nim coś innego. Czuła, że Ponura i jej ukochany poznali się wieki temu. Nie miała pojęcia, dlaczego wciąż nazywała go swoim ukochanym. Przecież tak strasznie ją zranił!

W księżycowej poświacie swojej sypialni przebrała się w halkę. Długa, zwiewna tkanina spłynęła po niej idealnie. Rozplątała włosy i podeszła do miski z wodą, która stała na krześle w rogu pokoju. Opłukała sobie twarz zimną wodą, aby trochę ochłonąć i zmyć makijaż, który nałożyła jej Pyza. Mogłaby się założyć, że podczas szlochania i ucieczki większość i tak spłynęła, ale chlust zimnej wody i tak okazał się być bardzo pomocny. Kiedy się oporządziła, położyła się do łóżka i utkwiła swój wzrok w suficie.

Nie mogła przestać myśleć o wszystkim, co zaszło poprzedniego dnia i o tym, co zaszło zaledwie kilkanaście minut wcześniej. Nie była w stanie wymazać sobie z głowy ani jednego obrazu. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała martwe ciało majora, zwisające z okna, skrępowaną Irenę, którą prawie pozbawiła życia i Edmunda obściskującego się z Antoniną. Spodziewała się, że tamta noc będzie raczej bezsenna. Otarła łzy i wpatrywała się w księżyc, próbując pozbyć się koszmarnych obrazów sprzed swoich oczu.

✧✧✧

Rankiem Klara zrozumiała, jak nieodpowiedzialnie zachowała się zeszłej nocy. Nie dała znaku życia, wybiegła nagle, nie mówiąc nikomu o niczym. Miała nadzieję, że jej przyjaciele zbytnio się nią nie zamartwiali. Spojrzała na zegarek, który leżał na szafce nocnej. Było w pół do siódmej. Znów prawie spóźniła się do pracy.

Obmyła twarz i włożyła jedną ze swoich trzech sukienek, w których chodziła na zmianę. Zaczesała włosy i zaplotła z nich warkocza, związując go ciasno wstążką. Po niecałym kwadransie była gotowa. Nie chciała budzić dziewczynek tak wcześnie. Poza tym, wiedziały, że jeśli Klary nie będzie w domu dłużej niż kilka godzin, miały zawsze udawać się do pani Orłowskiej. Panienka Jasińska ufała im w tej kwestii i nie myślała, że tym razem będzie inaczej.

Wyszła z mieszkania i na klatce spotkała Anastazję Kocek. Jak zwykle w wyśmienitej formie, zupełnie nie wyglądała, jakby poprzedniej nocy doprowadziła się do stanu, w którym ledwo stała na nogach.

— Jasińska, myślisz, że tam nikt się o ciebie nie martwił? Wystrzeliłaś, jak z procy! Dureń, — syknęła nerwowo dziewczyna — jak tak dalej pójdzie, zginiesz szybciej niż ktokolwiek tutaj! Co ci do łba strzeliło? Co ci się zrodziło w tej pustej główce?

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz