Nikt nie zapraszał siarczystego mrozu i grubej śnieżnej skorupy do stolicy. Zima wprosiła się sama i weszła z butami w życie mieszkańców. Niskie temperatury dawały każdemu w kość, a ceny węgla osiągały coraz większe pułapy. Jednak to nie powstrzymało ludzi od obchodzenia świąt Bożego Narodzenia. Gosia wpadła na pewien pomysł, który szybko zyskał poparcie i wszystkich rozentuzjazmował.
Mianowicie, na tydzień przed świętami, Spysińska podała propozycję spędzenia wspólnej wigilii. Tak, by nikt nie czuł się samotny. Dwudziestego czwartego, o godzinie szesnastej, każdy zaproszony miał stawić się w mieszkaniu Klary. Gosia jednak odwiedziła ją szybciej, by razem mogły przygotować kolację.
Kołatanie w drzwi podniosło Klarę z miejsca i podbiegła, by je otworzyć. Ujrzała na klatce swoją przyjaciółkę. Uścisnęła ją serdecznie i powiedziała:
— Wchodź do środka, bo zamarzniesz. Przyniosłaś coś na kolację?
— Owszem. Mam barszcz i chleb. Owoce na kompot także. Resztę powinny przynieść Krysia i Alicja. Inni pewnie też coś ze sobą wezmą.
— Matka nie była zła, na to, że razem z Krzyśkiem spędzicie wigilię tu? — spytała Klara.
— Skądże! Ona spędzi ją wraz z naszymi gospodarzami. Chętnie nas puściła. Zresztą, pewnie i tak nie będzie uczestniczyć w kolacji, znowu jej się pogorszyło.
— Masz jakieś prezenty?
— Dwa. Jeden dla Lucka, drugi dla Krzyśka. Myślę, że każdy coś dostanie. W końcu poprosiłam, aby każdy przyniósł jakieś drobne upominki, dla innej osoby. Powiedzieli mi, dla kogo przygotują swoje podarunki i, jeśli nikt o nich nie zapomni, dla każdego się coś znajdzie. A ty? Masz coś dla Edmunda?
— Tak. Oprócz tego jeden dla Zosi i drugi dla Estery.
— Zatem zajmijmy się gotowaniem! — odparła zdecydowanie Gosia.
Razem weszły do kuchni. Gosia wlała barszcz do garnka i podgrzewała go, co jakiś czas mieszając łyżką. Klara pokroiła chleb i wyjęła zastawę. Potem poprosiła dziewczynki, by rozłożyły ją na stole. Przygotowały piętnaście miejsc z równo ułożonymi talerzykami i kubkami różnej maści.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Estera pobiegła otworzyć i wpadła prosto na Krysię, która niosła rybki. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a jedzenie nie wylądowało na podłodze. Zaraz po Krysi weszła Alicja. Roześmiana Pyza wniosła ze sobą bułki z rodzynkami.
— Gdzie mamy to położyć? — zaszczebiotała Krysia.
— Na stoliku w salonie — odparła Klara. — Cóż to za pyszności niesiecie?
— Ja zdobyłam nieco ponad tuzin małych rybek. Alicja przyniosła swoją specjalność, okupacyjne bułeczki z rodzynkami!
— Sądzę, że Lucek nie będzie zachwycony widokiem rodzynek — odpowiedziała żartobliwie Gosia. — No nic, więcej zostanie dla nas!
Zosia i Estera pobiegły do pokoju przygotować fryzury, a drzwi ponownie i niespodziewanie się otworzyły. Do środka weszła choinka. Przynajmniej tak wyglądało to z perspektywy dziewcząt, które stały w kuchni.
— Spokojnych świąt! — krzyknął Edmund, a jego czupryna powoli wyłoniła się zza ciemnozielonych igieł.
Zaraz za Edmundem do środka wszedł Janek, który trzymał pień choinki, żeby wszystko zmieściło się w drzwiach.
— Wzajemnie — odparł chórek głosów z kuchni.
— A co tu się wyrabia? — krzyknęła Anastazja. — Matko, ale pachnie! Okupacyjne bułeczki? Nie wierzę! — Dziewczyna prędko odsunęła serwetkę, która przykrywała koszyk ze smakołykami.
CZYTASZ
Mazurek
Fiction HistoriqueCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...