✧LI. Krew skuta lodem✧

103 19 34
                                    

Wskazówka na zegarku przesuwała się coraz bliżej godziny osiemnastej. Ponura założyła swój płaszcz i zaplotła włosy w warkocz. Spojrzała w lustro wiszące nad komodą i przejechała dłonią po swojej twarzy. Za dziesięć minut, gdy Anastazja miała po nią przyjść, wszystko powinno się rozpocząć. Kolejna walka na śmierć i życie. Nie walczyły o zbyt wiele. O kilkanaście pudeł, które pozwoliłyby im przetrwać chwilę dłużej w tamtym przeklętym mieście.

Usłyszała pukanie do drzwi. Nie wyjrzała nawet przez wizjer, wiedziała, że Kockówna stała tuż za nimi. Przekręciła klucz i wpuściła dziewczynę do środka. Anastazja Kocek była czerwona od mrozu, a jej ręce wyglądały, jakby zaraz miały odpaść.

— Wchodź, Kocek. Zaraz ci dam jakieś rękawiczki, bo wyglądasz, jakbyś miała zamarznąć.

— Zamarzam, do jasnej cholery! — krzyknęła Nastka. — Takiego mrozu jeszcze w tym roku nie było. Przemarzły mi wszystkie gnaty, świetną porę na akcję sobie wybrałaś, nie ma co.

— Jakieś obiekcje co do akcji? — spytała, mierząc ją wzrokiem.

— Żadnych, poza tym, że wszystkie podwładne mogą ci zamarznąć.

— No cóż, dziś to są twoje podwładne, nawet ja.

— Nie sądzę, że jestem na to gotowa.

— Kiedyś musi być ten pierwszy raz, być może zostaniesz dowódcą.

— To jakiś testament? — Kockówna zaśmiała się pod nosem i otrzepała ubranie ze śniegu.

— Niezupełnie. Nie miałam tego na myśli. Jesteś dobrym materiałem na dowódcę, o wiele lepszym niż ja.

— Nie wygłupiaj się, ja? Z problemami z agresją, niewyparzoną gębą i pociągiem do nielegalnych rzeczy?

— Słuchasz ludzi i tego, co mają do powiedzenia. Nie tak jak chociażby Zamojski. Uwielbiają cię, masz taką osobowość, że przyciągasz ich do siebie. Pójdą za tobą, Kockówna. Cholernie się do tego nadajesz — odparła Antonina, kładąc rękę na jej ramieniu i klepiąc ją delikatnie.

— Naprawdę jesteś jakaś dziwna ostatnimi czasy — westchnęła Anastazja, zdejmując jej rękę z ramienia. — Coś się stało?

— Nic, poradzę sobie. Zazwyczaj mi się udaje.

Ponura obróciła się w stronę wyjścia, wzięła z komody swoje papiery, zawołała Anastazję i obydwie wyszły z mieszkania. O osiemnastej trzydzieści lekarz ze szpitala miał wydać im karetkę. Nie mogły się spóźnić ani minuty.

✧✧✧

Pod fabrykę szły cztery dziewczyny. Przemykały się jak najdalej od niemieckich patroli, by nie wyglądać zbyt podejrzanie. Wszystkie ładnie się odziały, jakby zwyczajnie gdzieś wychodziły w tamten sobotni wieczór. Szły prosto, rozglądając się co jakiś czas po okolicy. Kaja była w nastroju do żartów i co chwilę chichotały z Pyzą.

— Oby nam się udało — szepnęła Klara do Gosi.

— Musi nam się udać.

— Nastka dowodzi. Wierzysz, że to może jakoś podziałać?

— Wierzę w nią. Nieważne jak nieodpowiedzialnie się zachowuje, myślę, że ma do tego smykałkę. W końcu, gdyby nie ona to nas by tu nawet nie było. Ściągnęła wszystkich, angażowała się od samego początku.

— Trochę się martwię.

— Zawsze się martwisz, Klaro. Dajże już spokój, nie możemy się tak wszystkim stresować, bo prędzej czy później poumieramy — powiedziała Krysia, rozkładając ręce. — To nie będzie nic trudnego, Ponura wciąż będzie z nami.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz