✧LVIII. Pewnego jesiennego poranka✧

73 17 32
                                    

W obejściu już od rana panował rejwach. Przyszedł list Edmunda, który poinformował je o dacie powrotu. Czekały okropnie długo, by wrócić do Warszawy. Rozłąka ze wszystkimi napawała je niesamowitym bólem. Chciały jak najszybciej z powrotem znaleźć się w stolicy. Jednak musiały czekać jeszcze nieco ponad miesiąc. Kolejne dni zdawały się dłużyć, a upragniony dziewiętnasty października nie nadchodził.

— Musimy poważnie porozmawiać, Klaro — powiedziała ciotka pewnego wieczoru, gdy Zosia i Estera poszły spać.

— Słucham, ciociu.

— Myślałaś nad zostawieniem Zosi i Uli u mnie? Dałam ci czas na przemyślenie wszystkiego dokładnie. Minęło już prawie pół roku od tego czasu. Trzeba wreszcie podjąć decyzję.

— Ciociu, nie zostawię ich tu na pastwę losu — westchnęła Klara. — Naprawdę nie mogę bez nich żyć, to jedyna rodzina, która mi pozostała, poza tobą oczywiście.

— Nie zostawiasz ich na pastwę losu. Będą mieszkać u mnie, świetnie sobie radzą. Tam jest niebezpiecznie. Po co w ogóle wracacie?

— Mam zobowiązania w stolicy. Gosia także. Mamy tam przyjaciół, Gosia ma rodzinę.

— Jakie zobowiązania? — spytała ciotka, podejrzliwie spoglądając na swoją siostrzenicę.

Klara nie zamierzała się dłużej ukrywać przed ciotką. Wiedziała, że kobieta i tak podejrzewała ją o wiele rzeczy. Westchnęła i odpowiedziała, patrząc Ewie prosto w oczy:

— Walczę, ciociu. Walczę z tym cholernym koszmarem, który dzieje się na naszych oczach każdego dnia. Mam nadzieję, że następne pokolenia nie będą musiały patrzeć na śmierć przewijającą się na każdym kroku. Że nie będą musiały patrzeć na głód i na cierpienie. Na rozdzielane rodziny, na męki, które przeżyła większość z nas.

— Dziecko, nie! Nie możesz nic z tym zrobić, tak już musiało być. Nie lepiej jest po prostu przeczekać zamieć i wyjść, gdy wyłoni się słońce?

— Ono nie wyłoni się nigdy. Przynajmniej dopóki sami nie odgarniemy chmur.

— Przecież możecie zginąć! Chcesz skończyć jak twój ojciec? — spytała kobieta z wyrzutami.

— Wiem! — krzyknęła Klara. — Doskonale wiem, że mogę zginąć. Nie boję się o siebie, boję się o nie — odparła, wskazując na schody prowadzące na górne piętro — O Gosię i o wszystkich, którzy tam zostali. Najlepsze rozwiązanie, to pozostawienie dziewczynek tutaj, ale sama nie wiem.

Ciotka nie odzywała się wcale po tym, co usłyszała od swojej siostrzenicy. Zasłoniła twarz rękoma i zaczęła masować sobie skronie. To wszystko ją przerastało.

Wtedy po schodach zeszła Estera i Zosia. Obydwie patrzyły raz na Klarę raz na ciotkę. Chciały coś powiedzieć, ale bały się odezwać pierwsze.

— Co wy tu robicie, dziewczynki? — spytała Klara, spoglądając ze zdziwieniem na Zosię i Esterę. — Wiecie, która jest godzina i wiecie, że dawno powinnyście być w łóżku?

— Wiemy — odparła Zosia ze spuszczoną głową.

— Ale słyszałyśmy to wszystko i chcemy zostać.

— Zostaniecie z ciocią?

— Zostaniemy. Ale kiedyś musicie się po nas wrócić — stwierdziła Estera.

— Słuchajcie, zostaniecie u ciotki do świąt. Ja przygotuję wszystko w stolicy i będziecie mogły do mnie wrócić, dobrze?

— Dobrze — powiedziała Zosia cichym głosikiem i podeszła do Klary. Przytuliła się mocno do swojej starszej siostry, a potem wraz z Esterą wróciła do sypialni.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz