Uśpioną wsią kołysały zimowe wiatry. Z daleka zbliżał się huk, przerywane wystrzały karabinów, syk płomieni, które wyskakiwały z butelek i dźwięk rozsadzanych ładunków w granatach. W lesie się rozdzielili, ale gdy na około nie było już żadnych drzew, ponownie gonili razem. Straszne dźwięki cichły, a uciekinierzy właśnie zbiegali z pagórka na dół. Niektórzy poprzewracali się na lodzie i zjechali na plecach lub brzuchu.
Kilka chat, pokrytych strzechą, malowało się tuż przed ich oczami. Wszyscy, którzy dobiegli zatrzymali się za śnieżną zaspą i łapali oddech. Ocierali spocone czoła i rozpinali płaszcze. Kilka osób wciąż miało ręce mocno zaciśnięte na pistoletach. Wtedy Anastazja spytała:
— Czy są wszyscy? Trzeba się policzyć. Bez Zamoja powinno nas tu być dwadzieścia pięć osób. Strzała, Gutek, Dębek i Mundek, zobaczcie, czy macie wszystkich ze swoich sekcji. U mnie pełny stan.
Dowódcy obejrzeli się po sobie, a Iga Ułanicz, pseudonim Strzała, właśnie szukała swojej oddziałowej koleżanki. Nie mogła nigdzie dostrzec dziewczyny. Przeliczyła wszystkich dwa razy. Za każdym wyszło jej dwadzieścia cztery osoby.
— Marysi nie ma... — odparła jedna z kobiet z sekcji zaopatrzeniowej.
— Biegła za nami, gdzie ona mogła się podziać? — spytała przerażona Strzała.
— W pewnym momencie skręciła, bo gonili ją Niemcy. Ściągnęła ich na nas i biegła za nami. Nie było czasu na zastanawianie się, co mamy zrobić. Zostawiliśmy ją, gdy się przewróciła — powiedział nagle Edmund.
— I ty z nią nic nie zrobiłeś, głupi psie? — krzyknęła Nastka i chwyciła chłopaka za kołnierz. — Mamy sobie pomagać, a ty co odstawiasz? Swoich chłopaków też byś zostawił?
— Zostawiłbym każdego, jeśli przy jego ratowaniu miałaby zginąć cała sekcja. Byliśmy w niebezpieczeństwie, Kocek — wydukał, odpierając ręce Anastazji.
— Nastka, zostaw go! — syknął Janek. — Mówi prawdę, nie mieliśmy wyjścia. Byli tuż za nami i ledwo ich zgubiliśmy.
— Przestańcie! — krzyczała Klara.
Edmund odrzucił Anastazję w śnieg i odsunął się na bezpieczną odległość. Jednak dziewczyna po chwili wstała i rzuciła się na niego powtórnie. Obydwoje okładali się pięściami, gdy nagle Iga krzyknęła:
— Przestańcie natychmiast! Czy tak się zachowują żołnierze? Tak będziecie walczyć o Polskę? Skacząc sobie do gardeł? Jesteście dowódcami, do cholery jasnej! Ja, Dębek, Stary i Gutek, jakoś potrafimy współpracować! Chcecie udowodnić, że jesteście warci służby w AK? To przestańcie obijać sobie twarze, tylko dlatego, że nie wszystko poszło zgodnie z planem!
Rozdzieliła szarpiącą się dwójkę i powiedziała wściekłym głosem:
— Gdyby tu był Zamojski, to byście wylecieli z automatu. Naszym zadaniem jest teraz odbicie tej dwójki z rąk szkopów, zanim będzie za późno. A nie szarpanie się między sobą. Macie natychmiast zaprzestać i stanąć na baczność. Jak zobaczę, że któreś z was się ruszy, gorzko pożałujecie.
Wtedy Klara nieśmiało wyłoniła się z tłumu i odrzekła:
— Przepraszam, że się wtrącam, ale myślę, że jednak naszym zadaniem w tym momencie jest znalezienie schronienia, bo wciąż nas gonią, a my stoimy na zimnie i zmniejszamy swój zasób możliwości ucieczki. Musimy się gdzieś schronić, inaczej złapią nas wszystkich.
— Docia ma rację — odparł dowódca wywiadu. — Ale nie wbiegniemy do mieszkańców o tak późnej porze.
— A tamta stodoła? — spytała Klara. — Wydaje się być duża, a jeśli na warcie będą stały dwie osoby, które będą się co chwilę zmieniać, to wyjdziemy, zanim ludzie wstaną i narobią rabanu.
CZYTASZ
Mazurek
Ficción históricaCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...