✧LXIII. Strzał✧

95 16 73
                                    

Kiedy słońce zarysowało się lekko nad horyzontem, Anastazja stała gotowa przed oknem. Ubrała męskie spodnie, gdyż strzelaniny w sukienkach nie należały do jej zainteresowań. Przywdziała czapkę, płaszcz i ciężkie, wojskowe obuwie. Otuliła się szalikiem, a na koniec wepchnęła do kieszeni broń. Beniek jeszcze smacznie spał, gdy opuściła mieszkanko i udała się na spotkanie. Nie zamierzała go budzić, wykonał wszystkie zlecenia i był wymęczony. Miał prawo do odpoczynku.

Spojrzała na zegarek. Siódma wybiła, gdy wyszła z mieszkania. Znowu się spóźniła. Miała tylko nadzieję na to, że nikt nie będzie na nią zły za pięciominutowy poślizg. W końcu każdemu mogło się to przydarzyć. Jej zdarzało się to jednak nieco zbyt często.

Szła po zaśnieżonej ulicy, spoglądając na budzące się do życia miasto. Jak każdego ranka, na ulicę wybiegały dzieciaki z gazetami. Papierami przesiąkniętymi nazistowską propagandą. Przynajmniej mogły za te pieniądze kupić betonowy chleb, by czymś napełnić swoje żołądki. Gdzieś na Woli i Ochocie, dzieci w getcie nie miały nawet takiej możliwości. Tyfus szerzył się wszędzie, zgarniając swoje żniwo. Podobnie jak głód i mróz. 

Polska zaczynała być już trzeci rok pod niemiecką okupacją. Anastazja zastanawiała się, ile to mogło jeszcze potrwać. Wiedziała, że byli zbyt słabi, by zorganizować powstanie zbrojne, ale do tego właśnie dążyli. Do postawienia się Niemcom i wyszarpania swojego kraju ze szponów wroga.

Kockówna nie wiedziała, dlaczego idąc na akcję myślała o głodujących żydowskich dzieciakach daleko za murami, o młodych chłopcach na ulicy, którzy krzyczeli co chwilę dwa słowa Świeża prasa!, czy o powstaniu przeciw nazistom. Myślała o wszystkim, co widziała na swojej drodze. O wszystkim, by nie stresować się akcją. Już i tak była wystarczająco spóźniona.

— Kockówna! Jak dobrze cię widzieć! — zawołał z oddali jakiś młodzieniec.

Nastka przyjrzała mu się bliżej. Był to Cezary. Zupełnie nie wiedziała, co robił w tamtym miejscu, skoro nawet nie mieszkał w okolicy, ale młody Strzyżewski znany był ze szwendania się w każdym możliwym zakątku Warszawy.

— Czarek! Co ty tu robisz? — spytała zdziwiona.

— To zawsze jest, co ty tu robisz, a nie, jak miło cię znowu widzieć.

— Pojawiasz się w najmniej oczekiwanych miejscach, mój drogi.

— Spaceruję. Nie chodzę do szkoły. Nikt nie chodzi do szkoły.

— Orgaznizują komplety, może powinieneś się zapisać — mruknęła Nastka.

— Byłem. Nic mi to nie dało. Czekam aż w sierpniu będę miał osiemnaście lat i wreszcie wezmę się za swoje życie. Może gdzieś stąd wyjadę. Mniejsza z tym. Masz papierosa?

— Niestety nie. Poza tym, jestem spóźniona już solidne dziesięć minut. Do zobaczenia, młody! Nie szwendaj się zbytnio. Jak będę mieć fajki, pójdziemy sobie zapalić.

— Trzymam za słowo — odparł Cezary i ukłonił się na pożegnanie.

Piętnaście minut po siódmej, wszyscy już czekali w umówionym miejscu, a Anastazja otrzymała spodziewaną reprymendę za spóźnienie.

— Kazałaś nam tu być piętnaście minut temu — powiedziała Iga.

— Och, spokojnie. Kockówna nigdy nie trzyma się godzin spotkań, jest znana ze spóźnień — prychnęła Krysia.

— Czekaliśmy tylko na ciebie. Miałaś zapoznać innych z planami — dodał Edmund.

— Dobra, zaczynamy — odparła Nastka. — Przepraszam za spóźnienie, wstałam zdecydowanie zbyt późno, by zdążyć.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz