Rozdział II - Białe klify

2K 187 84
                                    

Liam miewał sny. Sny, które wielu uznałoby za koszmary, jednak on nie bał się ich. Nie były dla niego przyjemne, wręcz przeciwnie wzbudzały w nim najróżniejsze negatywne emocje, ale nie strach. Widział w nich ludzi o bladych twarzach i pustych oczach. Szli przez łąki, które widział niemal codziennie i zmierzali w stronę białych klifów. Zazwyczaj go ignorowali, jakby był niewidzialny. Chłopiec nie bał się ich, ale z jakiegoś nieznanego powodu, gdy ich widział, czuł smutek. Gdy się budził, zawsze zastanawiał się, dokąd zmierzali i w jakim celu. Nigdy bowiem sen nie trwał wystarczająco długo by się tego dowiedzieć. Miał też wiele innych sennych mar. Ta jednak najbardziej go intrygowała. Być może dlatego, że blade twarze tych ludzi przypominały mu matkę. Ją widywał w snach najczęściej. Czasem budził się z nich z płaczem, czasem z delikatnym uśmiechem na ustach. Śnił także o ciotce, wuju... o kuzynach. Bywały momenty, gdy nie był już pewien, co jest rzeczywistością. W końcu koszmary te niezwykle przypominały jego codzienność.

Mieszkał w tej posiadłości już dwa miesiące. Przez dwa miesiące przeszedł wiele, ale w pewien sposób stwardniał. Stworzył wokół siebie niewidzialny mur. Mogli sprawiać mu fizyczny ból, ale nie skrzywdzą go psychicznie. Ich ostre i poniżające słowa nie robiły już na nim wrażenia. Gdy po raz kolejny słyszał, że jego matka była dziwką, spuszczał wzrok, jednak nie czuł nic. A przynajmniej udawał, że nic nie czuje. Ta taktyka sprawdzała się najlepiej w stosunku do starszego kuzyna. George bowiem szybko nudził się, gdy Liam nie okazywał strachu czy żalu. Chciał zobaczyć ból w jego oczach, a gdy napotykał obojętność, złościł się, co czasem skutkowało kolejnym siniakiem, ale w końcu odpuszczał. Dla Liama liczyło się tylko, iż nie dał kuzynowi poczuć satysfakcji.

Do tej pory chłopiec cały swój wolny czas spędzał w pokoju. Z czasem jednak zaczął on przypominać mu klatkę... lub trumnę. Czuł się zamknięty... uwięziony. Leżał na łóżku i myślał... a myśli te często błądziły w niebezpiecznych kierunkach. Zastanawiał się też nad wieloma rzeczami. Myślał na przykład o Bogu. W końcu jego wuj i ciotka byli ludźmi niezwykle religijnymi i Liam nie mógł zignorować ironii tej sytuacji. Przeczytał nawet Biblię, doszukując się w niej przyczyn takiego zachowania swoich krewnych. Wiedział, że jego matka była grzesznicą... ale czy Bóg im nie przebacza? W końcu była dobrą kobietą. Była miła, serdeczna... i nawet dzieliła się z innymi, mimo że sama nie miała wiele. Była przeciwieństwem swojej siostry. Ciotka Esme wydawała się chłopcu hipokrytką. Nienawidził jej całym sercem, ale jednocześnie starał się zrozumieć jej postępowanie. Było to dla niego w jakiś sposób intrygujące, gdyż nie miał wątpliwości, że jest ona złym człowiekiem... a jednak jest w pełni przekonana o swojej moralnej wyższości nad swoją młodszą siostrą. Kobieta żyła w przekonaniu, że czeka ją życie wieczne, podczas gdy jej siostra będzie po wieki cierpieć w piekle. Liam zastanawiał się... czy to może byś prawda. Zastanawiał się nad tym, czym jest dobro, czym jest zło... i miał wrażenie, że myśli te powoli popychają go na skraj upadku. Nie wiedział tylko, czym dokładnie jest ten upadek. Po prostu czuł, że jeśli dalej będzie pogrążał się w tych myślach w końcu stanie się coś złego.

Dlatego w końcu postanowił opuścić swoją bezpieczną strefę. Przez wiele dni spoglądał na krajobraz przez okno lub w czasie drogi do szkoły. Nigdy jednak nie zszedł z udeptanej ścieżki. Coś ciągnęło go w stronę tych stromych brzegów. Chciał zobaczyć, jak wygląda świat ze skraju urwiska. Mógł także zejść na dół i zanurzyć stopy w lodowato zimnej wodzie. Mógł też zanurzyć się w zielonym morzu trawy. Miał tak wiele możliwości... i uświadomił sobie, że wszystko jest lepsze od tkwienia w tej trumnie. Bo z każdym dniem czuł się coraz bardziej martwy.

Myśli zamienił w czyny. Włożył ciepły płaszcz, bo mimo że wiosna chyliła się ku końcowi, zimna morska bryza potrafiła przeszyć kości. Owinął szal wokół szyi i wyszedł z leża bestii. Nie wiedział, gdzie powinien się udać, ruszył więc w stronę tego stromego krańca. Podążał tam, gdzie ludzie z jego snów. Nie śpieszył się. Z zaskoczeniem odkrył, że im bardziej oddala się od swojej klatki, tym bardziej lekki się czuje. Jakby zrzucał kolejne okowy. Jednak jednocześnie... jego ręce, nogi... każde miejsce noszące rany i siniaki zaczynało boleć mocniej, jakby przypominało o tym, że to jedynie chwilowe złudzenie wolności. Liam ignorował ten ból. Nie chciał pozwolić mu na zniszczenie tej krótkiej i ulotnej chwili. Teraz był wolny. Nawet jeśli kiedyś będzie musiał wrócić... teraz mógł cieszyć się morskim powietrzem, odgłosem uderzających o brzeg fal i krzykami mew. Niebo nadal było przytłaczająco szare, trawa dalej wydawała się wyblakła i nawet polne kwiaty w oczach chłopca były pozbawione barw. Jednak wszystko było lepsze od szarych czterech ścian. Wszystko było lepsze od tego zepsutego i skrzywionego domu pełnego zepsutych i skrzywionych ludzi.

Złamane Obietnice [BxB]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz