Chłopiec drżał i ledwo stawiał kolejne kroki. Każdy kolejny wymagał od niego bowiem coraz większego wysiłku. Wiatr był silny a chłopiec na tyle słaby, że niemal przewracał się przy każdym podmuchu. Był jak małe drzewko uginające się pod siłą żywiołu. Nie to było jednak najgorsze. Miał wrażenie, że zgubił drogę. Było ciemno, a ulewa sprawiała, że nie mógł skupić wzroku. Nie wiedział już, czy zmierza w dobrym kierunku, czy może kręci się w koło. Co jakiś czas słyszał grzmot a po nim niebo na ułamek sekundy rozjaśniała błyskawica. Wtedy na krótką chwilę lepiej widział okolicę i nie mając pewności czy dobrze rozpoznawał otoczenie, z nową determinacją ruszał przed siebie.
Nie powinien był wychodzić z domu. Wiedział o tym. Nie powinien był... ale musiał. Musiał zaryzykować. Wiedział, że na wzgórzach nikogo nie ma. Nikt o zdrowych zmysłach nie opuszczał domu w taką pogodę. Wiedział, że jeśli uda się nad klify, nikogo tam nie spotka. A jednak jeśli istniał, choć ułamek procenta szansy na spotkanie Williama musiał spróbować. Potrzebował go teraz. Musiał go zobaczyć. Miał wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, rozpadnie się i zniknie.
Drżał z zimna. Na cienką piżamę założył jedynie swój stary płaszcz. Mimo to parł przed siebie, nie wiedząc nawet, czy wciąż zmierza we właściwym kierunku. Przewrócił się kilka razy, jednak wstawał i szedł dalej.
W końcu dotarł w znajome miejsce. Tak mu się przynajmniej wydawało. Wspiął się na wzgórze i spostrzegł zarys klifów. W głębi serca wciąż miał nadzieję, że na tle burzowego nieba spostrzeże znajomą, wysoką i smukłą sylwetkę. Gdy jednak niebo rozdarła kolejna błyskawica, chłopiec nie zobaczył nikogo. Wiedział, że tak będzie, a jednak miał wrażenie, że serce mu pękło. Świat runął. Jego ciałem wstrząsnął szloch. Był sam. Zupełnie sam a w tej chwili tak bardzo go potrzebował.
Nie wiedział, co miał teraz zrobić. Zawrócić? Dokąd? Nie miał gdzie wrócić. Chciał tylko zobaczyć Williama. Zobaczyć go, by upewnić się, że nie przeżył tego wszystkiego na darmo. By mieć pewność, że ma po co żyć. Jednak Williama tu nie było a Liam poczuł jak ogarnia go pustka.
Może powinien tu zostać. Czuł jak ciepło i resztki sił opuszczają jego ciało. Zastanawiał się, co się stanie, jeśli po prostu położy się wśród traw i tak zostanie. Czy hipotermia wiąże się z bólem? Czy może po prostu zaśnie i to wszystko się skończy? Ta myśl nagle przestała być taka przerażająca. Tak strasznie płakał, gdy jego matka odeszła, teraz jednak uświadomił sobie, że może tak jest lepiej. Nie musiała już się o nic martwić. Nie cierpiała. Nie czuła nic... a w tej chwili Liam nie pragnął niczego innego jak przestać czuć. Chciał po prostu zasnąć i nigdy się nie obudzić...
Nagle poczuł, jak czyjaś silna dłoń zaciska się na jego ramieniu. Ta sama osoba, która go chwyciła, pociągnęła go, zmuszając, by się obrócił, aby po chwili móc chwycić go drugą ręką.
- Liam?
Szare oczy patrzyły na niego z mieszaniną szoku i zaniepokojenia. Chłopiec jeszcze nigdy nie widział takich emocji w oczach bruneta. Woda spływała po jego czarnych włosach, doskonałej, niczym wyrzeźbionej w kamieniu twarzy... Mężczyzna wydawał się nie na miejscu, stojąc wśród tego chaosu.
- Liam co ty tutaj robisz?
Chłopiec poczuł nagły spokój. William tu był. Był tu z nim. Tego właśnie pragnął. Tego potrzebował. To po to wyszedł z domu w środku nocy, w środku burzy.
- Jesteś taki zimny... Jak długo tu jesteś? Słyszysz mnie? Liam co się stało?
Nagle ciało blondyna opuściły wszelkie siły. Upadłby, gdyby mężczyzna nie podtrzymał go. William delikatnie objął ciało chłopca, jakby zdawał sobie sprawę jak delikatny i kruchy jest w tej chwili.
CZYTASZ
Złamane Obietnice [BxB]
ParanormalLiam zawsze kochał gotyckie powieści... nigdy nie spodziewał się, że jego życie zacznie przypominać jedną z nich. Opuścił głośny Londyn, by zamieszkać ze swoimi krewnymi w dużej, rodzinnej posiadłości, oddalonej od zgiełku miast. Nie mógł nazwać jej...