14

105 16 0
                                    

Pov Rye

Na sprawdzenie gospodarstwa poświęciliśmy o wiele za dużo czasu. Zostało nam niecałe dwie i pół godziny. Wszędzie jest ciemno przez co dużo trudniej i dłużej sprawdza się zakamarki.  Musimy wrócić do miasta aby móc jechać do tej rezydencji. Zajmie nam to pół godziny. Niestety miejsce to znajduje się dużo dalej niż poprzednie.

Gdy byliśmy już w mieście zajechaliśmy szybko do domu blondyna. Wybiegłem z auta po tabletki i inhalator. Byłem z powrotem jakieś pięć minut później i znów pędziliśmy na złamanie karku. Praktycznie cały czas między nami panowała cisza przez co mogłem dokładniej wszystko zaplanować. Jeżeli w ogóle da się to zaplanować.

Nie wiadomo kiedy na ulicach zrobiły się korki. Oboje przeklinaliśmy pod nosami.
Akurat w tym momencie? Nie mogli za dziesięć minut? Liczy się każda minuta a tym czasem stoimy już ich piętnaście w długim korku...

Kolejne piętnaście minut później byliśmy już, a raczej dopiero, za miastem. Z tyłu widziałem oddalające się światła lampionów, oświetlających praktycznie każdą ulicę miasta. Przed sobą widzę poniszczony asfalt, z którego po chwili zjeżdżamy na polną drogę. Jak na złość zaczął padać deszcz, przez co Mikey musiał trochę zwolnić. Wjechaliśmy w las. - Na pewno dobrze jedziemy? - pytam  bo jakieś pięć minut temu w to zwątpiłem. - Zaraz powinien pojawić się pierwszy budynek. - w momencie gdy skończył mówić faktycznie pojawił się budynek. Potem następny i jeszcze jeden. Budynki mnożyły mi się w oczach. Okazało się że ta rezydencja znajduje się wśród innych apartamentów. To jak szukanie igły w stogu siana. Jednak ja się nie poddam.

Wysiedliśmy z auta i zaczęliśmy przeszukiwać pierwszy budynek. Jednak był pusty. Czas nieubłaganie ucieka...

Kolejne budynki również były puste. Zrezygnowany padłem na kolana po środku chodniczka przeszukanego domu i zalałem się łzami. Mikey kucnął przy mnie i położył mi dłoń na ramieniu. - Znajdziemy go - spojrzałem na niego a potem na zegarek na jego ręku.

Minęła piąta godzina. Zacząłem panikować. Wstałem i chodziłem w kółko. Łzy kąpały mi kaskadami, gdy usłyszałem strzał... - Niee! Andy... - nie mogłem wydusić z siebie ani słowa więcej. Upadłem na ziemię trzęsąc się jeszcze gorzej niż w samochodzie. Oddech stał się płytki a w klatce piersiowej poczułem ukłucie. Teraz już nie płakałem, teraz ryczałem jak małe dziecko. Mikey przytulił mnie mocno i gładził po plecach próbując mnie uspokoić. Szeptał mi coś do ucha gdy nagle zamilczał. Ból zarówno fizyczny jak i psychiczny był niewyobrażalny.

Nadal nie dopuszczam do siebie myśli, że mój aniołek może już nie żyć. Moje ciało przeszywają dreszcze. Mikey odsuwa się odemnie i odwraca mnie w kierunku jednego z budynków gdzie dwóch gości właśnie wybiega i ucieka w głąb lasu. Resztkami sił wyrywam w stronę domu. Mój przyjaciel idzie ze mną próbując przekonać mnie jak niebezpieczny to ruch. Jednak bez blondyna moje życie nie ma sensu. Mikey kolejny raz zamilkł i razem stanęliśmy przy drzwiach strasznej ruiny....

Hejka kochani ♥️

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał.

Chciałabym wam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku! 🎉🥂

Do następnego!

Zdążyć przed końcem |Randy| ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz