Nasze pierwsze spotkanie...

1K 30 16
                                    

Nie pamiętam dokładnie co to był za dzień, ani tego co się wcześniej działo. Przypominam sobie jednak pogodę, która wtedy gościła. Padał drobny deszcz. Niebo, mimo że sine, przebijało przez obłoki ostre promyki Słońca. Widok był interesujący. Wszystko budziło się do życia. Witała do nas wiosna.

Widząc to niesamowite zjawisko postanowiłem udać się na Wieżę Astronomiczną. Krajobraz z góry zawsze zapierał dech w piersiach. Gdy byłem młodszy, było to moje drugie, ulubione miejsce w zamku. Zbliżałem się na siódme piętro. Poczułem przyjemny wiatr i nagle, ten dziwny dźwięk. Odwróciłem się powoli od celu. Zacząłem nasłuchiwać i tym samym znajdować się bliżej cichego jęku. Przez chwilę pomyślałem, że to młody Longbottom beczy, bo ktoś mu zrobił krzywdę. Z jednej strony przyjemnie słuchać jego płaczu, a z drugiej zdecydowanie wolałem widok z Wieży i...

- Tato! Nie wolno tak się śmiać z kogoś! - poruszyła się mała Melodie. Spojrzała poważnie na swojego ojca i założyła rękę na rękę. Zrobiła ,,nabzdyloną'', jak to określał jej ojciec, minę i mierzyła go wzrokiem bazyliszka. Gdyby ktoś patrzył na to z boku, na pewno dojrzałby podobieństwo w rzucaniu zabójczych spojrzeń między nimi.

- Jak ktoś jest ofiarą losu można - rzucił pewnie, przewracając oczami.

- Nie można! - krzyknęła ponownie i naskoczyła nieświadomie na najbardziej czuły punkt mężczyzny. Pisnął niezauważalnie i poprawił ją. Siedziała mu na brzuchu i dalej mierzyła ,,groźnym'' wyrazem twarzy. Severus poczynił to samo. Mierzyliby się tak jeszcze, gdyby nie spryt i przewaga intelektualna jej ojczulka.

- To, że zrobisz paskudną minę jak ja, nie spowoduje, że się ciebie przestraszę. To ja w naszym domu ogrywam rolę brzydala. Jesteś najsłodszą rzeczą jaką moje oczy widziały, kruszyno. Od tej słodyczy ktoś mógłby się porzygać. Na przykład taki górski troll, aaaaaaaa! - złapał ją i zaczął brutalnie łaskotać. Wierzgała nogami i rękami, a z buzi nie schodził jej uśmiech. Darła się na całe Lochy. W tym przypadku, można by pomyśleć, że to kolejna ofiara szlabanu u tego przesympatycznego człowieka, a to jedynie jego córka w opałach. Spadli razem na podłogę. Koc przysłonił jej drobną postać. Melodie szukała wyjścia spod kołdry, gdy nagle spostrzegła jasne światło i twarz ojca. Rzuciła się na niego i odpłaciła się pięknym za nadobne i gilgotała starego, zmęczonego mężczyznę. Złapał ją po chwili i podniósł. Zmierzył ją ostrożnie swoimi ciemnymi i bystrymi oczami. Dziewczynka wyszczerzyła się głupio i dotknęła czubka jego ogromnego, haczykowatego nosa.

- Fajny jesteś tatusiu - powiedziała cicho. Przytulił ją najmocniej jak potrafił. Proste słowa pełne nieograniczonej miłości dotykające rozdartego serca. Do tej pory nie rozumiał dlaczego tak jest. Jakim cudem ta mała istotka stała się dla niego najważniejszą częścią jego nędznego życia? Jak to robiła? Nienawidził dzieci, gdyby mógł oddałby całą beczkę marynowanych bachorów w ręce jakiejś dziwnej kreatury, za najcenniejszy i rzadki składnik do eliksirów. Melodie nie dałby tknąć, nigdy, nikomu, w żadnym wypadku. Kłamał, gdy mówił, że nie pamięta dnia, w którym to się wydarzyło, gdy ją znalazł. Wolał jej oszczędzić tej okropnej prawdy. Snape tylko się domyślał czyja była Melodie. Wiedział, że na pewno jego, ale nic poza tym. Wypierał wszystkie logiczne fakty dotyczące tożsamości jej matki. Chciał zapomnieć. Chciał być silny tylko dla Melodie. Dla tego malutkiego zawiniątka, które wtedy znalazł. Skłamałby również, gdyby powiedział, że od razu ją pokochał. Przez krótką chwilę, właśnie tam na Wieży była dla niego smacznym i opłacalnym obiadkiem dla potwora. Na pewno by ją zostawił i oddał komukolwiek, ale otworzyła oczy... Momentalnie ustał jej płacz. Złapała go za nos i zaśmiała się - każde wcześniejsze dziecko płakało. Nie bała się go, a jedynie śmiała bezzębnym uśmiechem. Za to ją pokochał - była pierwszym dzieckiem, które nie widziało w nim potwora...

Urok MelodieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz