Jane patrzyła jak facet o imieniu Derek kieruje autem. Siedziała na tylnym siedzeniu czarnego, błyszczącego jeepa. Próbowała nie myśleć o tym, że właśnie przeleciała przez kilka stref czasowych, że jest wiele mil od domu i ojca. Musiała zająć czymś myśli, więc obserwowała postawną sylwetkę faceta za kierownicą.
Stiles siedział z przodu na siedzeniu pasażera i wypisywał wiadomości na telefonie. Robił to tak szybko, że zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno trafia w literki. Olała go jednak o to nie pytać.
- Skręć w lewo. – powiedział Stiles, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
- Nie. – odparł beznamiętnie Derek. – Jedziemy do Scotta.
- Jak to do Scotta? Do loftu.
- Do Scotta.
Stiles odwrócił się na przednim siedzeniu i spojrzał na Jane z głupim uśmiechem na twarzy.
- Jedziemy do Scotta.
- Widzę, że masz niesamowitą siłę perswazji, Stiles. – Jane ukryła śmiech. Robiła to wiele razy.
Nauczyła się, kiedy spotykała się z Frankiem Deckersem, kapitanem szkolnej drużyny siatkówki, który choć był przystojny, był też głupi jak but. Okazało się to zbawienną umiejętnością, bo Frank nie tylko nie łapał aluzji, ale też obrażał się o kompletnie normalne sprawy i powiedzonka, przez co śmiech, nawet jej słodki i uroczy śmiech, był wyjątkowo niewskazany.
Dom Scotta okazał się być ładnym budynkiem, klasycznym domem na przedmieściach z kawałkiem trawnika, betonowym podjazdem i werandą. Kiedy Derek zatrzymał samochód, wyskoczył jako pierwszy a Stiles wykorzystał ten moment, żeby jeszcze rzucić Jane jedną, szczątkową informację i dodać jej otuchy.
- Są dziwni. Nie przestrasz się.
- Dziwniejsi od ciebie?
Stiles tylko skrzywił się i wysiadł z auta, a Jane zrobiła to samo. Na werandzie pojawiła się rudowłosa dziewczyna, o prostych, długich włosach. Miała na sobie sukienkę w kwiatki i sandałki na obcasie.
- Wreszcie! Długo wam się zeszło, Aiden i Ethan przyjechali piętnaście minut temu. – zauważyła dziewczyna, rzucając szybkie spojrzenie na dwa motocykle stojące na podjeździe. Kiedy Jane podeszła bliżej, rudowłosa uśmiechnęła się do niej. – Lydia.
- Jane. To raczej wiesz.
- O tak. – Lydia uśmiechnęła się jeszcze szerzej i złapawszy Jane za rękę, pociągnęła ją do środka. – Wszyscy chcą cię poznać.
Wewnątrz Jane słyszała kilka głosów, wymieniających między sobą jakieś uwagi. Zorientowała się, że ludzi jest dużo i że będzie musiała się z nimi wszystkimi zmierzyć. Przelotnie spojrzała na siebie w lustrze.
Na lot ubrała wąską spódnicę z wysokim stanem i cienki sweterek w kolorze oliwkowym. Włosy próbowała jakoś przygładzić jedną ręką, ale zanim jej się udało, stanęła w salonie wypełnionym mniejszą ilością ludzi, niż się spodziewała.
- To Jane. – powiedziała Lydia.
Chłopak o złotej, opalonej skórze i czarnych włosach wstał z fotela. Jego muskularne ciało wydawało się być wielkie. Wyglądał jak rasowy Kalifornijczyk. Brodę miał ostrą, usta wąskie, oczy brązowe i raczej małe. Obok niego zaraz pojawił się niski blondyn o łagodnej twarzy, choć muskulaturą wcale nie odstawał od swojego kolegi. Wbijał w Jane wyczekujące spojrzenie.
- To Scott. – powiedziała Lydia, a ciemnowłosy chłopak uniósł rękę.
Prawdziwy Alfa. Jane już o nim słyszała. Przez większą część lotu wypytywała Stilesa (bo Derek był zbyt gburowaty, żeby odpowiadać na jej pytania) o Beacon Hills. Wiedziała, czego może się spodziewać w Stadzie. Wilkołaki, Banshee, Kojotołak, kiedyś mieli także Kitsune i Łowczynię. No, i mieli i nadal mają Stilesa.
CZYTASZ
Shapeshifter - teen wolf
FantasyJane Robin Potter jest ostatnią ze swojego gatunku, a to oznacza, że jej życie znajduje się w niebezpieczeństwie. Do watahy Prawdziwego Alfy dociera informacja o polowaniu na ostatnią na świecie zmiennokształtną. W wyścigu, w którym stawką jest życ...