Co noc przed oczami miała tego samego mężczyznę. Nie wiedziała czy to efekt jakiegoś filmu, trauma z dzieciństwa, lecz on zawsze się pojawiał. I zawsze umierał. Nie mogła zliczyć ile razy widziała jak z oczu tajemniczej postaci uchodziło życie, gdy trzymała go w ramionach. Nie miała pojęcia skąd, ani kiedy dokładnie pojawiły się te sny, ale przez nie zawsze budziła się z metalicznym smakiem krwi w ustach. Wielokrotnie zastanawiała się czy, nie powinna zgłosić się z tym do psychologa, lecz zawsze znajdowało się coś ważniejszego. Nowe zlecenie, czy po prostu zwykle lenistwo, które podążało za nią niczym cień.
Najgorsze dla niej i tak były chwilę tuż po przebudzeniu. Gdy jawa mieszkała się ze snem, a jej wyobraźnia podsuwała obrazy martwego mężczyzny przy każdym zamknięciu oczu. Nie potrafiła odróżnić, która scena działa się naprawdę. Czy poduszka w jej ramionach to nie młody mężczyzna, którego długie, ciemno brązowe włosy były pomieszanie z krwią i pokojem, a z jasnoszarych oczu nie uchodziło właśnie życie. Wiedziała, że powinna się już przyzwyczaić do tego obrazu, lecz co noc czuła, jakby przeżywała ten koszmar od nowa. Ta sama panika, przyspieszony oddech i głos uwięziony w gardle. Była wdzięczna samej sobie, że już więcej nie krzyczała przy pobudce, a starsza pani z dołu, która zdecydowanie zbyt często interesowała się życiem sąsiadów, nie miała powodu do wyzwania policji. Powrót do rzeczywistości zajmował jej dobre kilka minut. Wtedy po prostu siedziała na brzegu łóżka, starając się z całych sił nie zamknąć oczu i uspokoić płytki i szybki oddech, zaciskająć dłonie na poduszce. Sama była zażenowania swoją postawą. I tak było również tego ranka, gdy promienie wchodzącego słońca leniwie nadawały ciepłych barw jej skromnej, lecz przytulnej sypialni. Gdy mogła zaczerpnąć wdech, który nie był już świszczący i urywany, powoli wstała, żeby nie wywołać zdradzieckich zawrotów głowy i odsłonić całkowicie zasłony, witając dzień z klasycznie ponurym nastrojem. Jak co rano rzuciła okiem na pierwszych przechodniów, którzy jeszcze bez pośpiechu przemierzali chodniki, a z poddasza kamienicy wyglądali jak mrówki schodząc się do mrowiska. Leniwie się przeciągnęła i spojrzała w lustro. Wierzchem dłoni starała kilka lekko przyschniętych już kropli krwi, patrząc jak mocno tym razem przegryzła wargę. Skrzywiła się lekko, co tylko spotęgowało pieczenie. Na szczęście nie było to nic, czego balsam i mocna szminka by nie dały rady naprawić. W końcu zaczął się nowy dzień, który zawsze przepędzał mary i marzenia senne, więc i ona powinna choć przez chwilę o nich zapomnieć.
Życie Roslyn samo w sobie nie było wyjątkowe. Jak znaczna część społeczeństwa pracowała w korporacji, a jej nazwisko nie znajdowało się w gazetach czy też wielkich kontraktach. Po prostu stawiała się na osiem godzin pięć dni w tygodniu i głównie siedziała w fotelu, w swoim boksie, wykonując jasne polecenia zastępcy kierownika. Jedyną rzeczą, jakiej nie mogła znieść, to dokładnie określony ubiór. Ołówkowa spódnica i koszula powodowały, że już nawet nie mogła spojrzeć na siebie w łazienkowym lustrze, a wsuwki, które utrzymywały starannie uczesanego koka wiecznie ją uwierały. Ponoć głową korporacji była dość wymagająca w tej kwestii, lecz tak naprawdę nigdy nie widziała tego człowieka na oczy. Jeśli w ogóle istniał. Gabinet dyrektora był niczym portal do innego świata. Jej wyobraźnia zawsze podsuwała jej obraz, że tylko doświadczeni magowie, czyli zarząd, mogli się tam dostać, a ochrona miała zdecydowanie za duży poziom jak na jej umiejętności. Jedyne plotki o ich szefie podsuwała Janett, która zajmowała boks obok Roslyn i przez prawie cały czas rozmawiała ze swoją przyjaciółką przez telefon. Sam głos tlenionej blondynki wydawał się irytujący, a po dodaniu mlaskania, które towarzyszyło każdej rozmowie i wysokiego, wymuszonego chichotu oraz zbyt osobistych tematów jakie poruszała, powodowało, że Roslyn czuła się niezręcznie i po prostu źle. Jednak jak się okazało, nie tylko ona zastanawiała się czemu Janett nadal pracuje, bo pewnego dnia przy automacie z kawą usłyszała jak jeden z jej współpracowników krytykuje blondynkę do swojej koleżanki i uśmiech od razu wkradł się na jej twarz.
Kolejnym minusem pracy był dla Roslyn fakt, że z nikim nie utrzymywała kontaktu. Zawsze trzymała się na uboczu i starała nie zwracać na siebie uwagi. Tu akurat odnajdywała plusy identycznego ubrania, bo mogła się wtopić w tłum. Budowanie relacji, nawet koleżeńskich, było dla niej problemem od wielu lat, gdyż już jako dziecko bała się zaufać drugiej osobie. Psycholog za pewne by powiedział, że to przez sny, bo bała się do kogoś przywiązać, ponieważ mógł odejść tak samo jak postać z jej snów. Jednak jej to nie przeszkadzało. Rozmowy polegające na przywitaniach i wymianie kilku słów o pogodzie, czy samopoczuciu w pełni jej wystarczały. Na imprezy integracyjne również nie uczęszczała, bo upijanie się z ludźmi, których widywała na codzień w tak okropnych okolicznościach nie mogłoby się dla niej skończyć dobrze.
Była całkowicie szczęśliwa ze swoją samotnością, bo przecież gdyby jej zaczęło to przeszkadzać, to wiele zwierzątek czeka na adopcję, a gdyby przygarnęła na przykład takiego jadowitego węża, to za bardzo by ją kusiło, żeby podrzucić go Janett, za co musiałaby się tłumaczyć przed zarządem, a wolała tego uniknąć.
Jak Roslyn sama stwierdziła, samotność była dla niej dobra i zasłużona, a zmiana scenerii wydawała się tak odległa i nierealna, że miała ochotę już prędzej zapisać się do buddyjskiego zakonu, niż pozwolić jej wkroczyć do swojego życia.
Nie wiedziała jednak, że gdy wchodziła do budynku owego poranka, osoba, której oczy ukryte były pod ciemnymi okularami, prześladuje ją każdego dnia, odbierając siły życiowe i całą radość.
CZYTASZ
W Twoich Oczach
RomanceRoslyn jest młodą kobietą, każdej nocy przeżywającą tę samą scenę, w której nieznajomy mężczyzna umiera w jej ramionach. Czy odgadnie co stoi za tymi scenami i odkryje kim jest tajemniczy nieznajomy?