Rozdział 24

667 49 18
                                    

Większość okien w pałacu było wybitych i hulał sobie w nim wiatr. Dzierżyłam w spoconej dłoni odbezpieczony pistolet i szłam jako trzecia. Rozsypaliśmy się zresztą po obu stronach korytarza, dając sobie nawzajem osłonę. Rino pilnował moich tyłów, a wciąż słyszałam jak coś mamrocze pod nosem.

Atak nastąpił z zupełnie nieoczekiwanej strony. Przez otwór w ścianie wpadł łabędź i zaatakował Tytusa. Nie miał jednak szans na skuteczny atak, bo Eubul zdjęła go jednym strzałem. Moje serce galopowało jak oszalałe, kiedy kolejne ptaszyska wlatywały do środka, prosto pod ogień. Jakby wola przetrwania została im zabrana i działały jak zaprogramowane bezmózgie istoty.

– Jest źle! – krzyknął Cahir.

– Strzelaj, a nie gadaj – warknęła na niego Eubul.

– Działaj, albo schowaj się – powiedział głośno Rino i popchnął mnie na podłogę, żeby przyjąć na siebie kolejny atak. – Izzy, ocknij się!

Zabij, albo zgiń? Chciałam żyć. Zacisnęłam zęby i po chwili dołączyłam do walki. Jak to mówił mój chłopak – nie braliśmy jeńców. Niebawem i tak zamiast ptaków zaczęły pojawiać się w pełni przemienione wampiry, a nawet tacy przed przemianą i rzucali się na nas z furią. I tego nie potrafiłam zrozumieć. Jakby pchali się pod lufy i ostrza na ślepo, do końca nie wiedząc, co się stanie.

Jak się zaczęło, tak nagle ustało. Staliśmy sami, pośród trupów i lejącej się krwi. Było mi niedobrze od samego zapachu. Nie obyło się też bez ran z naszej strony, na szczęście lekkich i nie zagrażających życiu.

– Co to było? – wysapałam.

– Działanie tych nowych nanobotów, nad którymi pracuje ekipa Kamael'a – oznajmił poważnie Rei. – Do tej pory nie wiemy jak są programowane i sterowane. Mam nadzieję, że Tai nic nie ma – mruknął – bo poszła z chłopakami do laboratorium.

– Gil jej przypilnuje – przypomniał wampir. – Poza tym, twoja pani jest groźniejsza niż nam się wydaje.

Przypomniało mi się pierwsze spotkanie z Taidą. Kurde, próbowała mnie zabić, a teraz? Zastępowała mi matkę i otaczała miłością, której nigdy nie zaznałam od Terry.

Głośny gwizd spowodował, że poderwałam głowę i odruchowo cofnęłam się za Rino. Ten spojrzał przez ramię i uśmiechnął się kącikiem ust.

– Nasi lądują – odezwał się archanioł. – Ruszajmy.

Tym razem nie było niespodzianek, choć musieliśmy przedzierać się przez zwaliska gruzów i od czasu do czasu trafialiśmy na jatki. Starałam się nawet nie patrzeć, choć Rino i Rei sprawdzali czy ktoś nie przeżył. Kiedy dotarliśmy wreszcie do ogrodu, miałam ochotę się rozpłakać. Zamiast idyllicznego miejsca znaleźliśmy... lej w ziemi, ale o dziwo drzwi były w całości, choć uchylone.

– Chyba niepotrzebnie ciągnęliśmy ze sobą Izzy – odezwała się cicho Eubul. – Ktoś powinien z nią zostać na zewnątrz.

– Nie – zaprotestował stanowczo wampir. – Nie rozdzielajmy się.

– Rino ma rację – poparł go Cahir. – Wchodzimy wszyscy.

Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie wyłożonego marmurem przedsionka, ze ścianami połyskującymi jakimś minerałem. Kiedy elf przekroczył próg automatycznie zapaliły się światła, spowijając wszystko ostrym blaskiem. Pośrodku znajdował się olbrzymi cylindryczny twór, który pasował mi tutaj jak pięść do oka. Dopóki nie otwarły się drzwi. To była winda, takiej nigdy nie widziałam, nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić.

– Pułapka – stwierdziła Eubul.

– Z całą pewnością – potwierdził Rei. – Ktoś nas oczekuje.

ZIEMIANKA tom III - Krwawy rysunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz