Rozdział 10 cz 2.

2.4K 191 44
                                    

Wieczorny grill był plątaniną emocji. Od strachu, po radość i troskę. Julia siedziała wtulona we mnie, śmiejąc się z żartów moich braci. Ci szczęśliwi dranie, zdobyli swoje kobiety bez wysiłku. Teraz o tym opowiadali, jak damy ich serca dopadły ich z pistoletami w dłoniach, żądając ślubu. To na pewno było niezwykłe. Razem z nami ślub brało sześc par z mojej rodziny. O dziwo dwoje z nich miało małżonków z miasteczka. Co było dla nas niezłym szokiem. Moja kuzynka Bianca, która pracowała w bibliotece szkolnej poślubiła nauczyciela ze swojej szkoły, dzięki bogu przyjezdnego. Za to mój cioteczny brat Bart potocznie nazywany Bubą, który przypominał oddychający czołg na dwóch nogach, poślubił swoją pracownicę. Lata temu Bubę zdradziła w liceum dziewczyna, od tamtej pory nigdy nie miał nikogo na poważnie. Miał charakter przytulnego misia, dopóki dobrze nie nadepnąłeś mu na odcisk. Wtedy wychodził z niego grizzly, a nie puchaty niedźwiadek. Długo chował urazę, gdy go zraniłeś. Jego kobieta od pięciu ponad lat pracowała w zakątku dla dzieci, w jego siłowni. Miała zaledwie dwadzieścia pięć lat, gdy on zbliżał się do czterdziestki. Stanowili ciekawy kontrast, ona malutka jak on wielki, delikatna o wielkich szarych oczach i szaro-blond włosach była cicha i spokojna, on był wesoły i raczej głośny. Nigdy nie odzywała się nie pytana, za to uwielbiała dzieci, w ich towarzystwie rozkwitała. Piętnaście lat różnicy pomiędzy nimi, było aż nazbyt widoczne. Ale gdy Buba na coś się uparł, nie było na niego siły. Dziewczyna była sierotą, czyli nie wnosiła niczego złego ze sobą. Teraz siedziała na kolanach Buby cichutko jak myszka, a on ochronnie ją otaczał ramionami. No cóż są gusty i guściki. Moja Julia była tego dnia wesoła. Odkąd wsunąłem jej na palec obrączkę mojej matki, nie przestała się uśmiechać. Sędzia pokoju, gdy nas zobaczył taką gromadą, omal nie padł na zawał. Stwierdził spokojnie, odwalimy to za jednym razem. Skoro jesteście rodziną. Ma ktoś coś przeciw? Nikt nie miał. Stanowiliśmy barwną gromadkę. Sukienki były w różnych kolorach, a panowie mieli w większości staroświeckie garnitury. Po za Bubą, on wystąpił w samej koszuli i zwykłych jeansach. Na takiego jak on, garnitur trzeba było zamawiać. Ponad dwa metry napakowanego faceta, maszyny automatyczne tego nie ogarniały. Musiało by zostać to uszyte indywidualnie, a na to brakowało czasu. Zamiast pięknych zamawianych wiązanek, kobiety miały polne kwiaty. Ten urząd, chyba nigdy nie przeżył takiego oblężenia. Bo towarzyszyli nam wszyscy. Radośnie się śmiejąc z pomyłek i nerwów świeżych małżonków. Całość zajęła ledwie pół godziny. I zamiast iść świętować poszliśmy pakować nasze rzeczy. Pod urzędem zebrał się też niezły tłumek obserwatorów. Wyczuwało się złą energię. Cztery godziny później, zewnętrzne domy były spakowane, meble zgromadziliśmy w domu Treya. Spoceni, zmęczeni ale pełni dobrych emocji usiedliśmy na moim ganku, podziwiając ostatni raz okolicę. Tata zaśmiewał się z naszej nowej burmistrz, bo przesłała mu listę dostępnych miejsc pracy, linki do ofert domów do kupienia, oraz zapewnienie, że Dom Furii dostanie budynek od miasta za darmo. Oczywiście do remontu. Jedno co było pewne, ja nie będę miał pracy, nie mieli szpitala. Za to mieli straż pożarną. Zastanawiałem się, czy tam nie złożyć papierów. Popijałem kawę, głowiąc się nad tym.

- Nad czym tak bardzo myślisz? - Zapytała mnie moja żona. Żona, jak to pięknie brzmi. Wciągnąłem ją na swoje kolana, czule całując.

- Nad pracą, tam nie ma szpitala. - Zmarszczyła brwi, zastanawiając się. Potem pogłaskała mnie po twarzy.

- To skupisz się na swoich meblach, albo pójdziesz na studia skończyć medycynę. Ten dom, którzy kupiliśmy dzisiaj, jest zniszczony będzie wymagał sporych prac, ale przynajmniej ma nowy dach. Będziemy musieli kupić urządzenie filtrujące wodę, i pewnie dodatkowy akumulator energii. Same malowanie zajmie tygodnie. Będziesz miał czas poszukać, ja sporo zarabiam i odkąd nie spłacam długów Bena dużo odłożyłam. Trey połączył nasze konta, damy radę. Nie martw się. - Wtuliłem się w nią, jak mi było z nią dobrze, jak idealnie.

- Masz rację. Oboje jesteśmy pracowici, damy radę. - Uśmiechnąłem się. Tuląc ją. Ale rzeczywistość nie chciała czekać. Musieliśmy wynająć ciężarówki. Już tu jechały z Minneapolis. Trey też był w drodze, a za godzinę zaczynał się grill. Oby ta noc była spokojna. Jeżeli ją przetrwamy, bez żadnych afer, jutro lecimy do nowego domu. Meble dojadą na drugi dzień. - Tam jest ładnie, prawda? - Zapytałem ją.

- Tak i będziesz miał dość terenu na swój warsztat i ogródek. Jesteś jedynym znanym mi człowiekiem, który hoduje warzywa. - Parsknąłem śmiechem.

- Hoduję je, bo Angel ma uczulenie na pestycydy. Omal kiedyś przez to nie umarła. Wszyscy tu je hodujemy. Wiesz co, może dadzą nam pozwolenie na trzymanie kur. Chciałbym mieć swoje jajka. - Teraz to zacząłem się śmiać, razem z nią. Absurdalne stwierdzenie. - Kochanie, nie takie. Tamte są na miejscu, o czym się za jakiś czas przekonasz. Niestety o nocy poślubnej mogłem tylko pomarzyć, całe rodziny były upchane w pojedynczych pokojach. Z nami będzie spała Angel i Misha. O ile w ogóle będziemy spali. Dziwny był ten nasz ślub, i dziwny był ten dzień. Huk helikoptera sprawił, że poszliśmy się przebrać. Trey już przybył. Za chwilę usłyszałem kolejne dwa, co do jasnej cholery się dzieje? Wojsko ze sobą przywlókł? Czy co? Prysznic brałem w biegu, błyskawicznie się ubierając. Dzieci były z innymi maluchami w kompleksie, otoczone czułą opieką i bezpieczne. Puściliśmy się szybkim krokiem do lądowiska. Z szokiem zobaczyłem towarzysza Treya. Był tuż po czterdziestce i nie widziałem go od dwudziestu lat, ale nigdy bym go nie zapomniał. Philip przybrany syn Mano. Uśmiechnął się do mnie szeroko, błyskając białymi zębami. Wyciągnął dłoń podając mi ją. Gdy wujek Mano zmarł, Philip spakował swoje rzeczy i zniknął. Cała rodzina rozpaczała z tego powodu, ale Phil lubił chodzić własnymi ścieżkami. Rak to zła choroba, i gdy widzisz śmierć nią spowodowaną zazwyczaj weryfikujesz swoje życie.

- Philip, kupę lat, chłopie. - Rzuciłem do niego. Poklepał mnie po ramieniu. Patrząc na Julię. - Julio, to Philip, należy do rodziny. Phil, moja żona Julia. - Przedstawiłem ich sobie. Trey chichotał z tyłu, świetnie się bawiąc.

- To on kupuje kompleks, w sumie kupuje wszystko co należy do was. Przywiózł ze sobą swoich chłopaków. - Co? Jakich chłopaków. Zerknąłem na drugi helikopter. Gromada, napakowanych twardzieli, w mundurach taktycznych obwieszonych bronią jak na wojnę, wypakowywała swoje rzeczy. Kurwa mać. Wytrzeszczyłem na niego oczy.

- Mam grupę taktyczną, szukaliśmy nowej miejscówki. A tu jest idealnie. - Phil rzucił do mnie, ze śmiechem.

- Jesteś najemnikiem? - Roześmiał się, z mojego szoku.

- Tak, tradycje rodzinne trzeba podtrzymywać. Też byłem w Seals jak dziadek Lux. - Tak dzisiaj kurwa świat stał na pieprzonej głowie. Nagle spoważniał. - Pomożemy wam się wyprowadzić bez bólu. Ja się nie boję byle miasteczka, i my nie mamy rodzin, które można skrzywdzić. Nie zarobią też na nas, mamy własne zaopatrzenie. Ustawimy ich kurwa do pionu. Skończyło się pastwienie nad ludźmi. Dzisiaj mam ze sobą dwudziestkę ludzi, pozostałych trzydziestu jest na misji. Zamierzam zamieszkać w domu Kellera. Ochronię go dla was. Kiedyś mnie odwiedzicie, prawda? - Pokiwałem głową zbyt zaszokowany, żeby mówić. Tak świat stał na głowie. Fatum zmierzało, w stronę zła, które wylewało się w tej okolicy. Może to i dobrze. Popatrzyłem na delegację rodzinną idącą w naszym kierunku. Jestem pewien, że będą w szoku.

Pewnie oczekiwaliście, opisów romantycznych scen

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Pewnie oczekiwaliście, opisów romantycznych scen. No cóż :P nie ma :P Buziaki Iza.

RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz