Klara stukała butami po linoleum na korytarzu szpitala. Szara wykładzina miała w sobie niezliczoną ilość wgłębień i rowków. Gdyby tak spojrzeć na nią z innej perspektywy, przypominała misternie rzeźbiony labirynt. Pielęgniarki pchały się po zatłoczonym korytarzu, a pacjenci czekali w niewyobrażalnie długiej kolejce. Dziewczyna stała pomiędzy nimi niczym malutka, nic nieznacząca mrówka. Jakże irytująca mrówka! Kilkoro ludzi kazało jej natychmiast przestać stąpać od ściany do ściany i wreszcie usiąść. Ależ ona nie mogła spokojnie czekać! Kiedy zabrali Cezarego i Edmunda do środka, stała się niesamowicie nerwowa. Młodszy chłopak wyszedł po kwadransie, z kilkunastoma szwami na łuku brwiowym.
— Bolało jak cholera! — oznajmił, wychodząc z gabinetu. — No ale przynajmniej wciąż jestem żywy.
— Gdzie mieszkasz? — spytała Anastazja, która zerwała się z krzesła od razu, gdy pielęgniarki otworzyły drzwi.
— Na Żoliborzu.
— Jak skończyłeś na Mokotowie? I to jeszcze w takim miejscu — dopytała Gosia.
— Poszedłem na spacer.
— Poszedłeś na spacer? — spytała zdziwiona Anastazja. — Chłopie, co zrobiłeś na tym spacerze, że cię zgarnęli?
— To i owo. Być może zupełnie przypadkiem namalowałem na murze hasła szkalujące szkopów i nie zauważyłem, że żandarmi się na mnie gapili. Mój ojciec jest lekarzem, rzadko kiedy jest w domu, ale chyba się zorientował, że mnie nie ma. Pewnie będzie na mnie wściekły!
— Nie dziwię mu się, ile ty masz lat? — Gosia spojrzała na niego i pokiwała głową.
— Będę miał szesnaście. W sierpniu.
— Nie strofuj go tak, Marchewa. Chłopak ocalił tego kiepa przed wywózką do Rzeszy. Odprowadzimy cię na ten Żoliborz, tylko musisz nam pokazać, gdzie dokładnie mieszkasz. Bez żadnych sztuczek panie... Jak ty w ogóle się nazywasz?
— Cezary Jan Strzyżewski, do usług — odparł, wciskając czapkę na głowę.
— Dobrze, panie Strzyżewski, teraz pójdziesz za nami. Jestem Kockówna, a to jest Marchewa.
— Miło poznać, idziemy? Jeśli mam jakieś zapasy żołędziowej kawy, to wam zaparzę za uratowanie mnie z opresji.
— A może masz coś mocniejszego? — spytała Anastazja, puszczając do Czarka oczko.
— Kockówna! On nawet nie ma jeszcze szesnastu lat.
Cezary i Anastazja zrywali boki ze śmiechu, a Gosia zastanawiała się, z kim przyszło jej żyć. We trójkę opuścili szpital i zostawili Klarę pod salą, w której przebywał Edmund. Kockówna chciała wyciągnąć Cezarego na kielicha, ale Spysińska siłą zaciągnęła ich na przystanek tramwajowy. Nie miała zamiaru alkoholizować nieletnich, a już na pewno nie z Anastazją.
Po tym jak odeszli na tramwaj, Klara stała sama w poczekalni pełnej wściekłych spojrzeń. Jednak ona nadal nie przestała tupać. Była nazbyt ciekawa tego, co działo się wewnątrz gabinetu, by rozmyślać o tak przyziemnych sprawach jak niezadowoleni pacjenci.
— Na miłość boską, czy pani mogłaby przestać chodzić? Wszyscy się stresujemy, ale mi już głowa pęka — powiedział jeden mężczyzna, który siedział jako pierwszy w kolejce. — A pani chłoptaś siedzi w środku wieki.
Klara zignorowała mężczyznę, ale zatrzymała się w jednym miejscu. Teraz tylko czekała, aż Edmund opuści gabinet lekarza i wrócą razem do domu. Nie powiedziała jego matce o tym, że coś mu się stało. Kobieta wyjechała we wtorek rano, niczego nieświadoma. Przynajmniej się nie zamartwiała.
CZYTASZ
Mazurek
Historical FictionCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...