Granatowe niebo, ozdobione białymi, puszystymi obłokami, przyprószone nielicznymi gwiazdami, lekki podmuch chłodnego, wieczornego wiatru, rozwiewającego co chwilę kosmyki moich włosów i piosenka, wypływająca ze słuchawek. To wszystko sprawiało, że na mojej twarzy momentalnie pojawiał się uśmiech. Poszerzał się on z każdą myślą o przyjaciółce bliskiej memu sercu. Zbyt bliskiej.
Skręciłam w uliczkę, będącą skrótem do miejsca naszych spotkań. Ciemna, nieprzyjemna uliczka, w której często można było spotkać bezdomnych, proszących o datek. Zawsze z Lauren kupowałyśmy im jedzenie, lecz tym razem nikogo nie zauważyłam. Na wszelki wypadek przyciszyłam piosenkę, aby usłyszeć czyjeś kroki. Chodzenie samej w nocy nie jest dobrym pomysłem, nawet jeśli nie zapuszcza się w zakątki bez „wyjścia ewakuacyjnego".
Weszłam do kawiarni, urządzonej w starym, przytulnym stylu. Ciepło i zapach świeżo parzonej kawy mnie otulił. Przymknęłam oczy, oddając się przyjemnemu uczuciu na ułamek sekundy. Wyjęłam słuchawki z uszu, chowając je do kieszeni, po czym ruszyłam w stronę naszego stolika.
Usiadłam w moim fotelu, wpatrując się w baristę, a kiedy on na mnie spojrzał pytającym wzrokiem, skinęłam mu głową, na znak tego, że chcemy to, co zwykle.
Lauren jak zawsze się spóźniała, oczywiście nie miałam jej tego za złe. W końcu byłyśmy tylko przyjaciółkami.
Spokojnie siedziałam i drapałam swoimi krótkimi paznokciami, skórzane obicie, starego fotela, co chwilę spoglądając w stronę wejścia do naszego miejsca spotkań.
- Mabel! Jak ja cię dawno nie widziałam, tak za tobą tęskniłam! - pisnęła podekscytowana spotkaniem szatynka, kiedy stała w drzwiach kawiarni.
Jej krótkie, brązowe włosy były rozwiane we wszystkie strony, sama ich właścicielka szeroko się uśmiechała, a jej oczy śmiały się do mnie.
To był ten widok, za którym tęskniłam przez ostatnie pięć miesięcy. Bardzo brakowało mi jej błyszczących w świetle, błękitnych tęczówek, w których krył się cały mój świat.
Tęczówek, w których zakochałam się bez opamiętania.
Zerwałam się z miejsca i podbiegłam do Lauren, rzuciłam jej się na szyję, a aby jej dosięgnąć, musiałam stanąć na palcach.
Lauren objęła mnie rękami i mocno przytuliła do siebie, zatapiając swoją twarz w moich włosach. Dzięki czemu mogłam poczuć woń róż i frezji - jej perfum.
Perfum, które w pamięci łączyłam z niebem, oblanym rumieńcem zachodzącego nad sadem jej rodziców słońca. Wzięłyśmy wtedy parę jabłek i usiadłyśmy na ganku jej domu, w ciszy wpatrując się w otaczające nas piękno. Pod wpływem chwili pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia i położyłam głowę na jej ramieniu.
W tym momencie do moich nozdrzy dotarła woń, która już na zawsze będzie mi się kojarzyć z Lauren i tamtym wieczorem.
- Też tęskniłam. - szepnęłam, uśmiechając się szeroko, czego dziewczyna nie mogła zauważyć.
Odsunęłyśmy się od siebie, posłałyśmy krótkie uśmiechy, opatrzone spojrzeniami i poszłyśmy w stronę naszego stolika.
Na blacie czekały na nas dwa, beżowe kubki, wypełnione po brzegi gorącą czekoladą z bitą śmietaną i kolorową posypką. Zawsze zamawiałyśmy to samo, odkąd pierwszy raz zawitałyśmy do tej kawiarenki, trzy lata temu, piętnastego grudnia, odtąd wybierałyśmy tenże napój.
Usiadłyśmy naprzeciw siebie i wzięłyśmy do rąk naczynia, po czym upiłyśmy z nich parę łyków. Po odstawieniu kubków zaśmiałyśmy się cicho.
Brakowało mi jej śmiechu, jej głosu i jego pięknej barwy. Wsłuchując się w słowa, wypływające z jej ust i ich intonację, odnajdywałam ukojenie, którego mi brakowało w momentach, kiedy jej przy mnie nie było.
Wyobrażając sobie jej głos, jako rzecz materialną, był on drobnym, lawendowym obłokiem. Aksamitna w dotyku chmurka.
- Co się działo przez ten czas? Jak w szkole? Wymieniłaś mnie już? - Ostatnie pytanie było tylko niewinnym żartem, jednak świadomość, że na serio mogłaby tak o mnie pomyśleć jest bolesna.
- W szkole w porządku, nawet z rosyjskiego zdaję. - Uśmiechnęłam się lekko. - I właściwie to nic ciekawego się nie działo, był jakiś bal, ale na niego nie poszłam, za dużo ludzi w jednym miejscu.
- Ja też nie poszłam na bal, nie miałam nawet z kim. - Lauren położyła swoją dłoń na mojej i pogłaskała ją opuszkami palców. - Z całego serca gratuluję ci rosyjskiego, pan Smith zawsze cisnął i zawsze miałaś problemy z językami. - Dziewczyna zamilkła na chwilę, a po paru sekundach jej twarz się rozpromieniła. - Pamiętasz jak Oliver w podstawówce, podawał ci odpowiedzi, a ty niewiele myśląc, napisałaś tak na sprawdzianie.
- Ojeju, pamiętam. - Zaśmiałam się. - Takie głupoty tam napisałam i moi rodzice byli wzywani do szkoły, a ja miałam parę wizyt u pedagoga. - Pokręciłam lekko głową, nie dowierzając w moją własną głupotę. - Wracając do twojego ostatniego pytania, nie. Nie wymieniłabym cię, po prostu bym nie mogła... - Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę i przekręciłam rękę tak, aby ująć jej dłoń w swoją. -Jesteś wyjątkowa i nie dałoby się ciebie zastąpić.
- Jesteś taka urocza. - Skwitowała krótko, szeroko się uśmiechając. - Ciebie również nie dałoby rady zastąpić, w końcu taka urocza kluska jest tylko jedna, czyż nie?
Rozpromieniłam się, słysząc to przezwisko. Ona i nasze dwie przyjaciółki nazywały mnie tak, odkąd pamiętam. Kiedy mnie tak nazywały, nawet najgorszy dzień stawał się bardziej znośny.
- To miłe. - Zaśmiałam się cicho, spoglądając na nasze ręce. Postanowiłam zabrać swoją, aby upić łyk gorącej czekolady, póki jeszcze była choć trochę ciepła, gdy to zrobiłam, odstawiłam z powrotem kubek. - Nasze plany są wciąż aktualne? - Spytałam, ale Lauren wcale mnie nie słuchała, tylko cicho chichotała. - Mam coś na warzy? - Zaczęłam się kręcić na fotelu, szukając wzrokiem swojej torby, w której miałam schowany telefon.
- Poczekaj! Nie wierć się tak. - Spojrzałam na brunetkę, a ta zbliżyła się do mojej twarzy i starła kciukiem śmietanę znad mojej wargi, wciąż się śmiejąc. - Już po wszystkim. - Posłała mi uśmiech, jednak nie odsunęła się ode mnie.
- Wszystko okej? - Spytałam, patrząc w jej oczy. Lauren zdawała się mnie nie słyszeć i bez słowa wpatrywała się w moje wargi.
Gdyby nie fakt, że nie chciałam niszczyć naszej przyjaźni, to pocałowałabym ją, jednak strach sprawił, że byłam w stanie tylko tępo wpatrywać się w jej błękitne tęczówki.
Szukałam w nich czegokolwiek, co pomogłoby mi wskazać co dalej. Żadna z iskierek tańczących w jej oczach mi nie pomagała. Czułam tylko coraz większy ucisk w żołądku.
Po prostu zrobiło mi się koszmarnie niedobrze, zresztą jak zawsze, kiedy się stresuję. Było mi też niezmiernie gorąco, do tamtego momentu nie miałam pojęcia, że jej obecność tak mocno na mnie oddziaływała. Widocznie nawet u mnie dużo się zmieniło podczas rozłąki.
Zwyczajnie się zakochałam.
Teraz gdy się w siebie wpatrywałyśmy, z każdą sekundą robiło mi się coraz goręcej. Bałam się, że zaraz coś zepsuję. Cierpliwie wyczekiwałam jej ruchu, chociaż miałam świadomość, iż raczej nic nie zrobi.
Strach, że nie zdołam utrzymać emocji na wodzy, był tak ogromny, że pozwoliłam mu przyćmić i tak niewielkie uczucie ekscytacji.
Patrzyłam w jej oczy, nasze wargi dzielił centymetr, może dwa. Lauren praktycznie leżała na stole, co pewnie by mnie niezmiernie bawiło, ale nie w tej sytuacji, nie z tej perspektywy. To były najbardziej stresujące minuty w moim życiu.
Postanowiłam się odezwać, aby wyrwać przyjaciółkę z transu.
- Lauren, wszystko w porządku? - Brunetka zamrugała parę razy, po czym otworzyła szerzej oczy i wróciła na swój fotel.
- Um... tak, przepraszam, ja... ja się zamyśliłam. - Zaśmiała się, drapiąc się po karku. Widziałam, że czuła się niezręcznie. - Przejdziemy się? Dawno nie byłyśmy w naszym miejscu.
- Jasne. - Uśmiechnęłam się.
Dopiłyśmy swoje czekolady, zapłaciłyśmy i wyszłyśmy.
Zmierzałyśmy w stronę pobliskiego lasu. Co prawda było już późno, jednak na starym moście kolejowym, mieszczącym się właśnie tam, można było ujrzeć ogrom gwiazd.
Żadne światła nie rozpraszały ich blasku i mogłyśmy się poczuć tak, jakby cały świat dookoła nas po prostu przestał istnieć. Cisza i spokój panujący dookoła, wprawiał człowieka w melancholijny nastrój.
Zawsze za dużo myślałam. Nad sensem istnienia, czy sprawach bardziej przyziemnych, na przykład jak zapobiec kolejnym kłótniom z matką.
Teraz czas zadumy poświęcę na rozmyślanie nad sytuacją, która miała miejsce paręnaście minut temu.
- O czym myślisz? - Zagaiła Lauren, gdy wchodziłyśmy między drzewa. - To znaczy... Długo milczałaś, a znam cię lepiej niż siebie samą i wiem, że coś cię gryzie.
- Na miejscu ci o wszystkim powiem, okej? - Spuściłam głowę, aby uniknąć jej wzroku, pomijając fakt, że było tak ciemno, że nie mogłam dostrzec czubka własnego nosa, a co dopiero jej twarzy.
Chciałam się zastanowić, co konkretnie mogę powiedzieć. Wiedziałam, że muszę w końcu przestać ukrywać się, że swoimi uczuciami.
Życie w niekończącym się kłamstwie było trudniejsze, niż mogłoby się zdawać.
- Ok. - Odpowiedziała zdawkowo i przyspieszyła, co dało się usłyszeć, po odgłosach szurania podeszwami o ziemię.
Następne dwadzieścia minut spędziłyśmy w kompletnej ciszy.
Nie miałam pojęcia co mam jej powiedzieć.
„Hej, bo wiesz, jestem w tobie zakochana od szóstej klasy?" - kompletna głupota.
Przez całą drogę potwornie się stresowałam. Wiedziałam, że będę przeklinać ten dzień do końca swojego marnego żywota.
Dotarłyśmy.
Oparłam się o kamienny mur, spoglądając w dół. Przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie odpłynąć wraz z nurtem wartkiej rzeki.
Usłyszałam za sobą, jak Lauren bierze głęboki wdech, a po chwili rozniósł się jej głos, przebijając się przez szum wody.
- Przepraszam za wcześniej, po prostu byłam zdenerwowana. - Położyła dłoń na moim ramieniu, na co się odwróciłam.
Gwiazdy i księżyc oświetlały jej twarz, a ich blask zamykał się w jej oczach. Na ten widok mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Nie szkodzi, ale tak jak obiecałam. Czas na wyjaśnienia. - Z powrotem odwróciłam się w stronę wody, a brunetka stanęła po mojej lewej, również się opierając. - Od paru lat nie jesteś dla mnie przyjaciółką. Posłuchaj, ja... zakochałam się w tobie. - Powiedziałam szybko i cicho, ukrywając twarz w dłoniach.
Momentalnie poczułam, jak wszystko w środku mi się skręca, gorąc uderzył mi do głowy. Miałam wrażenie, że policzki mi płoną.
Chwilę stałyśmy w milczeniu. Obie wsłuchiwałyśmy się w szum wiatru i wody - dwóch, współgrających ze sobą żywiołów, wydawałoby się, jakby tańczyły ze sobą.
Jednak w tamtej chwili nie miałam głowy do poetyckich rozmyślań na temat przyrody.
W tamtym momencie miałam ochotę skoczyć do tej wody, utopić się i zaginąć, nie zostać nigdy odnaleziona.
Paliłam się ze wstydu. Chciałam tylko zgasić ten płomień, trawiący moją duszę i ciało.
Po dłuższej chwili nastolatka ponownie położyła dłoń na moim ramieniu i odwróciła mnie w swoją stronę.
Gdyby zamiast księżyca i gwiazd oświetlałoby nas słońce, to mogłaby zauważyć, jak bardzo czerwona byłam w tamtym momencie.
Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, jednak nie było mi to dane, gdyż Lauren szybko zmniejszyła dzielącą nas odległość i przywarła swoimi wargami do moich.
Łzy mimowolnie wypłynęły z moich oczu. Wiele bym dała, by ta chwila mogła trwać wiecznie.
Lauren odsunęła się ode mnie, gdy zaczęło nam brakować powietrza.
Oparła się swoim czołem o moje i wyszeptała dwa słowa, których myślałam, że nigdy nie usłyszę, a zwłaszcza z jej ust.
- Kocham cię. - Uśmiechnęła się i ucałowała mnie w nos.
CZYTASZ
our love were colorful || LGBT one shot
Romance𝑵𝒂𝒔𝒛𝒂 𝒎𝒊𝒍𝒐𝒔𝒄 𝒋𝒆𝒔𝒕 𝒌𝒐𝒍𝒐𝒓𝒐𝒘𝒂. 𝑴𝒊𝒆𝒏𝒊 𝒔𝒊𝒆 𝒕𝒆𝒄𝒛𝒂. 𝑷𝒓𝒐𝒔𝒕𝒆 𝒑𝒓𝒐𝒎𝒊𝒆𝒏𝒊𝒆 𝒛𝒂𝒍𝒂𝒎𝒂𝒍𝒚 𝒔𝒊𝒆 𝒘 𝒕𝒂𝒇𝒍𝒊 𝒔𝒛𝒌𝒍𝒂𝒏𝒆𝒋, 𝒓𝒐𝒛𝒔𝒛𝒄𝒛𝒆𝒑𝒊𝒂𝒋𝒂𝒄 𝒔𝒊𝒆 𝒏𝒂 𝒑𝒊𝒆𝒌𝒏𝒆 𝒃𝒂𝒓𝒘𝒚 𝒔𝒛𝒄𝒛𝒆𝒔𝒄�...