MISJA 09 - RANDEZ-VOUS

757 86 8
                                    

"Miłość to talia kart, w której wszyscy oszukują; mężczyźni, by wygrać, kobiety, by nie przegrać." 

Alfred Hitchcock 

Biegł równym tempem, nie oglądając się za siebie. Jego kroki pozostawały ciche, jakby wcale nie miał postrzelonej stopy, a krew z górnej wargi nie brudziła mu białej koszuli. Ignorował ból i dyskomfort, wciąż przedzierając się pomiędzy wąskimi ścianami budynku. Postawione dopiero niedawno fundamenty na chwilę obecną przypominały labirynt i dlatego Itachi tutaj się znalazł. Liczył, że jego cel straci dezorientację, szczególnie, że na dworze robiło się czarno. Tutaj już trwała przerażająca ciemność.

Itachi Uchiha przystanął i przysunął się do krańca betonowej ściany. Wziął głęboki oddech, odliczył do dziesięciu i odbezpieczył broń. Gdy usłyszał nagły dźwięk, przypominający uderzenie kamyka o ziemię — natychmiast się wychylił. Jego ręka szła pewnie, palec równie pewnie nacisnął spust, kiedy oko odszukało znajomy kształt, lekko odznaczający się na tle czerni szarością.

Ofiara nawet nie zdążyła krzyknąć, bo kula trafiła prosto w czaszkę. Itachi jednak nie przyjrzał się zabitemu, z powrotem przysunął się do muru i wyciągnął telefon. Od razu wystukał na ekranie numer.

— Zrobione — zawiadomił beznamiętnie, kiedy nawiązano połączenie.

Dlaczego tak długo to trwało? — zapytała Tsunade po drugiej stronie. Brzmiała na wyjątkowo zaskoczoną.

— Byli wyszkoleni — odpowiedział sucho Itachi. — Nie poszło tak łagodnie jak opisywały akta. Trzech...

Trzech? — wtrąciła zirytowana Tsunade. — Wcale nie miało być trzech. Miał być jeden, ten biznesmen... Chyba nie wmówisz mi...?

— Nie było biznesmena. Było trzech wyszkolonych żołnierzy — poinformował, po czym beznamiętnie dodał — Myślę, że to mogli być zbiegli agenci.

Natychmiast po drugiej stronie zapanowała niezręczna cisza. Tsunade prawdopodobnie przyswajała te spostrzeżenie. I zapewne wcale nie trawiła ją radość z tego powodu. Wręcz przeciwnie. Radość była zapewne ostatnim, co mogła teraz odczuć. Dlatego Itachi w spokoju czekał na kolejne słowa, przeczuwając zresztą jakie wieści usłyszy.

Zbieraj się z Peru i to jak najszybciej. Odezwę się do ciebie wkrótce... — nakazała gwałtownie.

W następnej sekundzie rozmowa się zakończyła. Itachi z powrotem schował telefon do kieszeni; w drugiej dłoni nadal trzymał spluwę, skierowaną w dół. Zmrużył powieki i odchylił głowę do góry. Nad sobą nie miał sufitu, więc mógł ujrzeć niebo usłane mieniącymi się gwiazdami. Każda z nich, wydawało się, że na znak zamrugała. Itachi jednak wiedział, że to jedynie jego wyobrażenia szaleje, że ani gwiazdy, ani księżyc nie mieli w ogóle pojęcia kim był i co robił. Nie wiedzieli o jego egzystencji, a nawet jeśli, to dla nich zapewne nic nie oznaczała. Ot co, kolejna marna istotka, niewiele wnosząca we wszechświecie.

Itachi był tego pewien, był tego pewien bardzo mocno, ponieważ jego umysł zawsze myślał racjonalnie. Zawsze był czujny i nie poddawał się zbytecznym iluzją, nadzieją. Wiedział kiedy było źle i wiedział kiedy szło to naprawić. Czasami niemniej nie dało się tego uczynić — nie całkowicie. Można było tylko sprawić, by nadchodzący kataklizm nie okazał się druzgoczący.

I tak, Itachi należał do tych osób, których odejście nie zostałoby jakoś specjalnie zauważone. Mógł zniknąć tak jak się pojawiał — w cieniu. Bez zbędnych oklasków. Bez zbędnych łez. Z tymże Itachi mimo wszystko potrafił pociągać za sznurki, gdy nikt nie patrzył. Potrafił przyczyniać się do większych rzeczy, ponieważ jego instynkty nigdy nie odpuszczały. On zresztą również.

Zmysł Zabójcy || SasuNaru ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz