Zima była doprawdy piękna. Szron muskał delikatnie szyby, zostawiając na nich mroźne ślady. Od kilku dni spoglądanie w okno i dotykanie śnieżnych znaków, stało się jedyną rozrywką dla Zosi. Dziewczynka siedziała zamknięta w domu, gdyż Klara zabraniała jej wychodzić na podwórze. Kiedyś była bardzo chorowita. Wiedziała, że teraz nie będzie ich stać na leki, skoro ledwo mogły sobie pozwolić na jedzenie i w miarę ogrzane mieszkanie.
W piecyku można było palić czymkolwiek. Kiedyś wrzuciła do środka pomięte gazety, a on dał jej przyjemne ciepło. Jako, że miała już dziesięć lat, Klara zostawiała ją samą. Choć na początku się bała, wiedziała, że nie mogła ciągle obciążać sąsiadów opieką nad młodszą siostrą. Zosia miała tylko zamykać drzwi i nie otwierać nikomu nieznajomemu.
Pewnego ranka, gdy Estera i Klara udały się do pracy, Zosia jak zwykle podeszła do okna. Przeszył ją dreszcz, gdyż okno nie było do końca szczelne. Mimo że miała na sobie sweter, który podarowała jej ciocia, gdy jeszcze rok wcześniej mieszkała z nią w Adamówku, grube rajtuzy i spódnicę, wciąż marzła.
Spojrzała na swoich przyjaciół, którzy bawili się na ośnieżonym boisku. Wtedy w okno ktoś uderzył śnieżką. Zdumiona Zosia wychyliła główkę i zobaczyła Bruna, najstarszego z całej podwórkowej gromady. Kiedyś tamto miano należało do Estery, ale od kiedy zaczęła pracę w fabryce, przestała przychodzić na podwórko.
Brunon miał dwanaście lat, był wysoki, chudy jak szczapa, a swoje krótkie, brązowe włosy, które zazwyczaj chował pod szarym kaszkietem. Nosił kurtkę swojego ojca i bardzo się nią chwalił wśród wszystkich dzieci. Znany był również z tego, że uwielbiał się droczyć z najmłodszą panienką Jasińską.
— Zośka! — krzyczał chłopiec, stojąc pod oknem.
Dziewczynka otworzyła okiennicę i wyjrzała na zewnątrz. Byli tam prawie wszyscy, oprócz dwójki najmłodszych dzieciaków i jej samej. Gdyby tylko Klara pozwoliła jej wyjść, nie nudziłaby się sama w mieszkaniu. Jednak po ostatnim wybryku Estery, wolała nie wchodzić na głowę swojej siostrze, która i tak już wystarczająco się o nie martwiła.
— Zośka, jesteś wreszcie. Zgubiłaś zegarek? Przecież wiesz, o której mamy zebrania.
— Wiem, Brunek, ale nie mogę wyjść — oznajmiła Zosia. Wiedziała, że w Lidze Poszukiwaczy zagrzała miejsce na dobre i nikt nie mógł jej wyrzucić za jednorazowe opuszczenie spotkania.
— Liga bez Siwieckiej, to dopiero! Nie wygłupiaj się, Zośka. Dlaczego niby nie możesz do nas zejść?
— Bo... — Nie mogła powiedzieć, że siostra jej tego zabroniła. Wtedy na pewno zostałaby wyśmiana, więc postanowiła wymyślić jakąś wymówkę. — Bo jestem chora.
— Gdybyś była chora, leżałabyś w łóżku. Boisz się zimy, Zośka? Ej, słuchajcie, Zośka boi się zimy — krzyknął, nawołując inne dzieci.
— Nie boję się zimy, łamago. Mam karę na wychodzenie z domu! — Zosia trzasnęła oknem i tyle ją widzieli.
Wprawdzie Brunek wielokrotnie próbował dobić się do jej mieszkania, ale albo nikt nie odpowiadał, albo jej siostra oznajmiała, że Zosia nie może z niego wychodzić. Po tygodniu, na dwa dni przed świętami, się poddał. Stwierdził, że Zośka wróci, jak będzie chciała i Liga zastanowi się, co dalej z nią zrobią.
Kiedy w końcu nadeszły święta, wszystko stało się troszkę bardziej radosne. Edmund miał odwiedzić ich na wigilię, Zosia w duchu prosiła, by zjawiła się z nim pani Apolonia, która była kobietą niesamowicie zabawną. W przeciwieństwie do syna, który ciągle zdawał się być nieobecny, pani Równa ciągle ją rozśmieszała.

CZYTASZ
Mazurek
Historical FictionCZĘŚĆ PIERWSZA MUZYCZNEJ TRYLOGII Kiedy nuty historii ponownie wygrały wojenną melodię, ludzie musieli stanąć do walki. Klara była nieco naiwną dziewczyną, po uszy zakochaną w muzyce i starym fortepianie, stojącym w rogu pokoju. Nie przejmowała się...