✧LXXX. Oddech wiosny✧

104 15 107
                                    

Wkrótce nadeszła kolejna wiosna. Śnieg zamieniał się w ogromne kałuże. Wszędzie kwitły kwiaty, ptaki powracały z ciepłych krajów i przysiadały na ogrodzeniach. Krople wody kapały z topiących się sopli, biała pokrywa zsuwała się z dachów domostw. Z racji tego, że nie wiał już mroźny wiatr, a temperatury sięgały powyżej zera, Zosia mogła bawić się z innymi na podwórku.

Końcem marca wznowili działanie swojej ligi, a młoda panienka Jasińska została nawet zastępcą przewodniczącego. Bruno mianował ją tym tytułem z nieukrywaną niechęcią, ale wszyscy inni uważali, że Zosia będzie godna tej posady.

Odgrodzone miejsce między kamieniczkami bardzo im się znudziło. Postanowili więc wymykać się przez przejście obok trzepaka, które sami zrobili. Mimo wszelakich zakazów, którymi dorośli ich straszyli, dzieciaki często znikały z podwórka i wałęsały się po mieście. Zawsze jednak wracali przed porą obiadową, kiedy niektórzy z nich musieli zjawić się w domu. Tak, aby nikt nie dowiedział się o ich wycieczkach poza boisko.

Pewnego kwietniowego poranka, kiedy Klara i Estera były w pracy, a Zosia zamierzała opuścić mieszkanie, przyszła epistoła od ciotki Ewy. Dziewczynka nie zwykła czytać cudzych listów, jako że ten wyraźnie był zaadresowany do jej siostry, a nie ich wszystkich. Odłożyła więc kopertę na komódkę, wyszła z mieszkania i zakluczyła drzwi. Zbiegła na dół i wyjrzała na osiedle. W kółku stali już jej przyjaciele. Gotowi na kolejną przygodę, którą planowali od miesiąca.

— Jest Zośka! — krzyknął niski, pulchny chłopiec.

— A Ula? Pobawi się z nami kiedyś? — spytała rudowłosa dziewczynka.

Wciąż nie wszyscy zrozumieli, że Estera zamiast przeżywać przygody ze wszystkimi, pracowała u Niemców. Wiele dzieci powoli znikało z podwórka. Pojawiały się tam od czasu do czasu, gdy wracały ze swoich nowych prac. Tylimówna była tylko kolejną osobą, która musiała nagle dorosnąć.

— Pracuje. Nie ma jej prawie w domu. Ma coraz mniej czasu na zabawę ze mną — burknęła Zosia. — Co dopiero na przychodzenie na podwórko. Dziś znowu idziemy na rynek?

— Tak. Musimy się szybko uwinąć, bo moja mama strasznie się o mnie martwi po tym, jak zabrali tatę — odpowiedział Bruno.

— A słyszeliście, że Bartosiewiczów rozstrzelali? — zapytał wszystkich niski chłopak. Liczył sobie osiem wiosen i nazywał się Maciek.

— Ale skąd ty to wiesz? — Mała dziewczynka o jasnych oczach spojrzała na Maćka z przerażeniem.

— Bo mój starszy brat mi powiedział! On jest bardzo mądry i czasami daje szkopom popalić — wykrzyczał entuzjastycznie Maciuś.

— Moja siostra też! — krzyknęła Zosia. — Znaczy nie wiem, czy jest mądra, ale uprzykrza życie Niemcom.

Nagle zapanowała cisza. Po chwili chłopcy zaśmiali się jej w twarz i zaczęli przedrzeźniać dziewczynkę:

— Twoja siostra? A niby co ona może zrobić? Wiem, że tylko okropnie brzdąka na tym pianinie i przeszkadza mi w zabawie!

— Nie mówcie tak o Klarci! — powiedziała stanowczo Zosia. — Jeszcze wam pokażę jak dziewczyny mogą walczyć!

— Wojna nie jest dla dziewczyn! Wy tylko beczycie i nic więcej nie robicie. Żołnierze muszą być dzielni! Tylko panowie mogą zostać wojakami!

— A właśnie, że nie! Moja siostra też jest żołnierzem!

— Nie rozśmieszaj mnie — powiedział trzynastoletni Bruno. — Ona? Żołnierzem? Może, co najwyżej, być żoną żołnierza, jest całkiem ładna.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz