✧LXXXIV. Nienawiść✧

93 15 55
                                    

Około trzystu powstańców zgromadziło się w bunkrze przy Miłej 18. W jednym z ostatnich miejsc, w których mogli się ukryć, gdzie mogli zbiec. Bronili się od ponad dwóch tygodni. Wszystkie znaki na Niebie i na Ziemi wskazywały na ich rychłą przegraną. Jednak nie chcieli odpuścić. Banda przemytników przyjęła walczących i oddała im do dyspozycji pomieszczenia znajdujące się w bunkrze. Miejsce było wyposażone w prąd i kanalizację oraz prowadziło do niego sześć różnych wyjść. Prowadzili z niego przeróżne akcje bojowe. Wychodzili na zewnątrz co jakiś czas, by walczyć z Niemcami i wracali z powrotem do schronu. Zapalono w nich resztki  nadziei, której nie sposób się było wyzbyć.

W bunkrze siedzieli również Eli z Josefem. Udało im się zbiec, gdy Niemcy atakowali szop szczotkarzy z coraz większą mocą. Brali udział w akcjach prowadzonych przez oddziały schowane w bunkrze. Dni mijały, a oni wciąż pozostali niezauważeni. Żyli z dnia na dzień, w ogromnym strachu, że wreszcie Niemcy odnajdą ich kryjówkę.

Pewnej nocy przyjaciele siedzieli przy jednym z wejść do bunkra. Stali na warcie i pilnowali, by nikt z zewnątrz przypadkiem nie znalazł się wśród nich. Eli usiadł na ziemi i oparł się o ścianę. Józef usiadł zaraz obok niego.

— Te panienki z aryjskiej strony bardzo nam wtedy pomogły — powiedział Eli.

— Widziałeś je jeszcze kiedyś obok getta?

— Nie, ale niech Bóg im błogosławi.

— Ja słyszałem, że Polacy bili się z Niemcami po drugiej stronie muru. Ale największa walka toczy się tutaj, u nas.

— Myślisz, że ta walka jeszcze trwa?

— Przecież nie przegraliśmy, Eli! Wciąż żyjemy i ukrywamy się w miarę dobrze, bo te szatany nas jeszcze nie znalazły.

— Mordują wszystkich, których znajdą na drodze. Albo pakują w transporty do obozów. My też możemy tak skończyć. Jak tylko przestanie być bezpiecznie.

— Zobaczysz, zdołamy stąd uciec, nawet jeśli powstanie upadnie.

— Jakim cudem masz w sobie tyle nadziei? — spytał Eli, spoglądając na swojego przyjaciela.

— Wierzę w nas. Byliśmy razem od samego początku tego piekła. Od kiedy w ogóle powstało getto. Razem z niego uciekniemy — odparł Josef.

— W tym momencie jedyną ucieczką z getta wydaje się śmierć.

Majowa noc nadchodziła powoli. Podmuchem ciepłego wiatru rozganiała dym, który tworzył się nad rozżarzonymi ruinami. Josef zasnął na ramieniu Eliasza. Starał się uwierzyć swemu druhowi. Jednak w głębi duszy wiedział, że z ich pozycji nie było jakiejkolwiek ucieczki. Był przygotowany na śmierć. Wiedział, że w przeciwieństwie do niego, jego przyjaciel chciał żyć z całej siły.

Cała otoczka jakiegokolwiek bezpieczeństwa runęła rankiem ósmego maja, gdy Niemcy otoczyli bunkier i wezwali Żydów do wyjścia. W środku zapanowało przerażenie i zgiełk. Ludność cywilna powoli opuszczała bezpieczne progi bunkra, wybudowanego przez przemytników. Wszędzie kotłowali się ludzie, którzy nie wiedzieli, co powinni zrobić. Żaden z powstańców nie zamierzał się poddać woli okupanta.

— Sprawdźcie wyjścia, nie idźcie prosto na śmierć! — krzyczał jeden z mężczyzn.

Rozbiegali się po całym schronie tylko po to, by zobaczyć niemieckich żołnierzy obstawiających każde z sześciu wyjść. Wrócili tam, skąd przybiegli, by zastanowić się nad swoim dalszym losem. Niemcy krzyczeli i kazali wszystkim natychmiast opuścić bunkier.

Żydzi popatrzyli po sobie. Wiedzieli, że poddanie się nie wchodziło w rachubę. Szykowali się teraz tylko na śmierć. Niektórzy wznieśli swe ręce do góry. Nie po to, by wyjść do oprawców, lecz po to, by wznieść modlitwę. Eli spojrzał na Josefa.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz