✧XCI. W tę cudowną noc✧

93 14 139
                                    

Święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami. Zawsze cieszyli się na ten moment. Wtedy mogli zapomnieć, choćby na jedną noc, o otaczającym ich świecie. O śmierci, o wojnie i o coraz trudniejszym życiu w okupowanej Warszawie. Przychodzący na Ziemię Chrystus otulał ich płaszczem nadziei. W święta było weselej.

Śnieg prószył coraz mocniej, zsuwał się po szybie, a mróz tworzył na niej przeróżne wzory. Dzieciaki coraz rzadziej wychodziły na podwórze. Nikt bowiem nie chciał ryzykować chorobą. Lekarstwa nie były czymś, na co mogłaby sobie pozwolić przeciętna rodzina. Lepiej było chuchać na zimne.

Każdej zimy Zosia zachwycała się zamarzniętymi szybami coraz bardziej. Lodowata powierzchnia szkła była dla niej czymś niezwykłym. Wpatrywała się w miejski krajobraz za oknem. Na podwórku nie siedział już nikt, nawet Brunon. Po ich wielkim wypadzie i odmrożeniach, z jakimi skończyli, woleli się nie pokazywać na zewnątrz, by nie denerwować dorosłych.

Za każdym razem, gdy spoglądała na śnieżna zaspy, przypominała jej się tamta lodowata, styczniowa noc, w którą straciła swojego braciszka. Nie mogła uwierzyć, że minęły już prawie cztery lata od tamtej chwili. Wciąż pamiętała, jak wspólnie z Esterą wracały z kompletów. Jak Krzysiek Spysiński odprowadził ich pod samą furtkę i jak zobaczyła, że do środka ktoś już wszedł. Nie zapomniała silnych ramion Edmunda, które wtedy trzymały ją mocno, by nie wierzgała się i nie patrzyła w stronę salonu.

Estera przed świętami grała jak najęta. Próbowała przygotować się tym na swój pierwszy, samodzielny koncert, który, dzięki Klarze, miała zagrać w Sylwestra. Ciągle myliła się przy środkowym fragmencie ostatniego utworu. Nie mogła uwierzyć, że cały repertuar zagrała wzorowo, a wielkie zakończenie miało okazać się wielką klapą. Doprowadzało ją to do szaleństwa. W mieszkaniu coraz częściej dało się usłyszeć fałszywe dźwięki, które powstawały, gdy bezradna, młoda pianistka kładła głowę na klawiszach. Krzyczała wtedy:

— To mi nie wyjdzie! To będzie totalna porażka!

Zosia w takich momentach odrywała się od szyby i podchodziła do fortepianu, aby odciągnąć od niego Esterę. Wiedziała, że dziewczyna brała muzykę na poważnie tak bardzo, jak ona przeróżne książki i komplety u pani Spysińskiej. Tak, jak Zosia nie mogła przeżyć bez wymyślania historii i czytania nowych woluminów, tak Estera nie była w stanie przeżyć bez nut, czarno-białych klawiszy i muzyki.

— Esterka, wystarczy na dziś. Im bardziej się nakręcasz, tym gorzej ci wychodzi. Do Sylwestra jeszcze zostało aż osiem dni, jutro dopiero mamy Wigilię!

— Tylko osiem dni! — powiedziała, akcentując pierwszy wyraz. — Jak ja się pokażę z takimi umiejętnościami?

— Musisz się uspokoić. Wrócisz do fortepianu jutro. Może teraz poczytamy? Żebyś przestała myśleć nutami. Chwila odpoczynku dobrze ci zrobi, a po niej twoje granie się tylko poprawi. Teraz jesteś sfrustrowana i, zapewniam cię, będziesz jeszcze bardziej, jeśli nie przestaniesz teraz.

Estera odetchnęła z ulgą. W tamtym momencie naprawdę wolała poczytać z Zosią, niż siedzieć bez celu nad instrumentem. Odsunęła się od pianina i z uśmiechem na twarzy odparła:

— Z wielką chęcią! Chyba naprawdę mi się to przyda.

— Do usług — odparła Zosia.

— Nie wiesz może, kiedy wrócą Klara i Edmund? — spytała Pola, wyłaniając się nagle z kuchni. Usiłowała bowiem upiec jakieś ciasto na święta. Nie miała wiele składników, z których mogłaby coś zdziałać, ale się nie poddawała.

— Nieprędko. Nasza zakochana parka poszła pozwiedzać!

— Cholera. No nic, liczyłam, że Klara mi jakoś pomoże. A tak to albo będzie zakalec, albo naprawdę coś z tego wyjdzie.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz