✧CV. Poświęcenie✧

162 12 102
                                    

Cezary oprzytomniał dopiero trzeciego sierpnia nad ranem. Przez cały dzień, w którym jego oddział starał się ukryć przed Niemcami i wypatrywać Rosjan, on leżał na przygotowanym przez kolegów posłaniu, nawet nie otwierając oczu. Kiedy oddziały Armii Czerwonej wciąż stały, zrozumieli, że coś musiało być nie tak. Ich powstanie miało skończyć się po dwóch, ewentualnie trzech dniach. Tymczasem front zatrzymał się przed Wisłą. Nie ruszył się przez calutki dzień. Czekali, wypatrywali, ukrywali się. Wszystko zastygło. Nadzieja wciąż w nich kipiała, chciała wyrwać się ze środka. Mieli walczyć! Dlaczego nic się nie działo?

— To już koniec? Jesteśmy wolni? — krzyczał wyrwany z amoku Cezary.

Edmund położył dłoń na obwinięte bandażem czoło przyjaciela i stwierdził, że gorączka wciąż nie ustąpiła. Jednak nie powstrzymał się od przekazania półprzytomnemu chłopakowi prawdy.

— Widzisz, sprawy się trochę pokomplikowały. Trzeci dzień się zaczyna, a Rosjanie stoją jak te muły. Patrzyliśmy, chodziliśmy na zwiady, ale nikt się nie ruszył. Mówią, że to może się trochę przeciągnąć. Rosjan jak nie było, tak nie ma.

— Ile? — wychrypiał, poruszając nerwowo głową. — Ile to będzie trwać?

— Nie wiem. Mówią, że nawet do dwóch tygodni i że w mieście potrzebują pomocy, więc odsyłają nasz oddział jeszcze dziś. Rankiem wyruszamy.

— To źle, ja nie mogę tu tyle zostać.

— Cezary, odpocznij sobie — mówił uspokajająco Równy.

— Nie mogę tu zostać, nie rozumiesz? — krzyknął Cezary, po czym nagle usiadł i zaczął się rozglądać po okolicy.

— Wyruszamy za kilka godzin. Uspokój się i leż — syknął Edmund, przytrzymując ramiona chłopaka i wracając go do poprzedniej pozycji.

— On mnie tu znajdzie, chce mnie zabić! Błagam, zabierz mnie stąd.

— Nikt nie chce cię zabić. Leż spokojnie, o świcie wracamy do miasta. Południowa strona broni się zaciekle. Potrzebują naszej pomocy, więc jeśli nie położysz się natychmiast, nie pójdziesz do walki tylko od razu do szpitala.

— Nie widzisz go? — spytał rozgorączkowany chłopak.

— Kogo miałbym widzieć?

— Tymona. Tymona z obrzydliwie odklejającą się skórą, ropą cieknącą z jego trzewi. Też go widzisz, prawda?

— To majaki, leż. Nikogo tu nie ma.

Cezary rzucał się jeszcze przez chwilę, po czym zapadł w sen. Edmund poważnie się zastanowił nad tym, czy znowu stracił przytomność. Spojrzał na rannego przyjaciela, po czym rozejrzał się dokoła. W gęstym lesie, oprócz powstańców, nie było żywej duszy. Zastanawiał się tylko, co sprawiło, że chłopak chciał opuścić to miejsce natychmiast. Westchnął tylko cicho i poszukał wzrokiem Klary, która stała obok Gosi. Podniósł się z ziemi, otrzepał ręce i powoli ruszył w ich stronę.

✧✧✧

— A dlaczego mamy to całe powstanie? — jęknął Jerzyk, opierając się o stół.

Zosia próbowała wyjaśnić ciekawskiemu synkowi pani Miłki, dlaczego w ogóle warszawiacy stawiali opór okupantowi. Marnie jej to szło, a chłopiec był coraz bardziej natarczywy i nieco upierdliwy. Dostali schronienie i miejsce do spania, ale w zamian mieli się opiekować Jerzykiem, kiedy jego matka roznosiła jedzenie powstańcom.

— Zośka, no powiedz — piszczał malec, ciągnąc dziewczynkę za sukienkę.

— Bo chcemy być wolni i oni nam tę wolność wywalczą.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz