Morze Damary wzburzyło się, roztrzaskując silne fale o skały Ackermanu. Nieubłaganie zbliżał się historyczny sztorm. Burzowe chmury zastały nad zbiorem siedmiu wysp, niosąc ze sobą grozę. Rzadko kiedy marynarzom udawało się zachować życie wśród dzikich wód, które zbierały wyjątkowo krwawe żniwa po ostatnich wydarzeniach na północy. W portach całego archipelagu wywieszono flagi alarmujące o nadchodzącej nawałnicy przestrzegając nadmorskich handlarzy i piratów przed wypływaniem w morze. Zwinięto żagle, a wszelakie łódki, łodzie, jak i okręty wojskowe zacumowano bezpiecznie w portach, które niedługo później zostały zamknięte przez strzegących ich gwardzistów.
„Czymże jest jednak przygoda bez nutki grozy?", pytał od dawien dawna nieznany jeszcze, groteskowy korsarz, ale i kapitan majestatycznego, jednego z największych statków widywanych na wodach tej krainy. Dziś wypowiadał znamienne słowa, obierając kurs w stronę starego lądu, wprost w rozszalałe fale, na przekór wszystkim ostrzeżeniom i przestrogom.
— Przecież nie wypada tak kończyć biesiad! — powiadał w swym pijańskim wywodzie. — Żal serce ściska na myśl, że tak do końca dnia będziem o suchym pysku siedzieć! Postawić żagle! Do wysp południa, na stary ląd! Gdzie nas fale poniosą!
Sharnan, nazywany na pokładzie olśniewającej Aidy „Kapitanem", musiał liczyć się ze swymi słowy. W porę sztormu wszyscy rozsądni i trzeźwo myślący marynarze raczej wznosiliby modły do swej mistycznej bogini mórz i sztormów, nie żagle. Oni jednak zdawali się być nieustraszeni, jakoby to żadna burza, zaraza czy zmora nie mogła stanąć na ich drodze. Czy nie znali strachu? W to nie wątpię. W tej jednak chwili bardziej pasowałoby stwierdzenie, iż są pijani.
Niestety dla nich, rzucenie takich słów było jak rzucenie morzu wyzwania. Raz za razem potężne, wielkie zwały wód uderzały w kadłub statku, przechylając go na różne strony. Nie raz kamraci byli bliscy wyleceniu za burtę, dzięki czemu jak raz trzeźwieli; łapali się w panice za wszystko, co było w zasięgu ich rąk. Klęli się na boginię Archipelaską, jeśli mają wyjść z tego sztormu w całości to tylko cudem. Wielu było pewnych, że ich cudowna Aida pod wpływem fal wpłynie na mordercze skarpy i zostaną z niej jedynie drzazgi. Co gorsza, mogłaby nader przechylić się i wpaść do wody masztem skierowanym w stronę dna i zatopić wszystkich. A wierzcie mi, nikt nie chciał ginąć tu tak żałosną śmiercią.
W związku z tym, na pokładzie przez pewien czas panował istny chaos. Piraci ratowali się na wszelakie sposoby — wystawiając i chowając na przemian żagle, prostując bądź przestawiając stery na wprost ciągu fal. Co bardziej tchórzliwi chowali się jedynie pod pokład i czekali na koniec tego piekła. Wrzawa ta jednak miała trwać zdecydowanie dłużej niż by im się wydawało.
Do świtu kamraci pod dowództwem Sharnana walczyli z silnym żywiołem. Od południa, gdy wyruszyli w drogę, wody nie przestawały się burzyć. Sztorm zastał nad Damarem niemal cały dzień i całą noc. Dopiero, gdy słońce wzeszło nad horyzont, ludzie pobudzili się po huczliwej nawałnicy, a fale ustały. W końcu morze odpuściło i darowało życie śmiałkom, którzy postanowili zatańczyć z falami podczas tego sztormu.
Aida równo o wschodzie słońca, gdy pierwszy promień światła padł na jej zmoknięty od morskiej wody kadłub, zatrzymała się. Statek piracki wpłynął na mieliznę. Jednak żaden pirat nie orientował się, na który dokładnie. Wysp na Damarze było siedem, z czego tylko dwie pozostawały niepoznane i nienazwane. Kamraci jednak wiedzieli, że nie opuścili oni Damaru, ani nie wypłynęli dalej niż sięgał archipelag.
Nad wodami unosiła się gęsta mgła. Kapitan nie umiał dojrzeć wysp leżących wcale nie tak daleko. Zdawał sobie sprawę jedynie z tego, gdzie był wschód i zachód, i gdzie powinni kierować się, aby dopłynąć do Starego Lądu. Ale kto wie, czy wcale tam nie dopłynęli? Może przez roztargnienie i nieuwagę właśnie zacumowali w jednym z wielu portów północnego kontynentu?
Sharnan rozkazał swoim marynarzom rozeznać się i poznać napotkaną ziemię. Gdzieś w głębi jego ciemnej duszy tliła się nadzieja, że wcale nie stracili potrzebnego im czasu i faktycznie dotarli do miejsca, gdzie powinna skończyć się ich podróż. Z okrętu zeszło kolejno trzech, czterech, aż w końcu i pięciu piratów, wraz z samym Kapitanem. Mokry piach pod ich podeszwami nie szumiał jak ten, który leżał na brzegu zalążka portu południowej wyspy. Wiatr dął cicho w postawione żagle Aidy, jednak nie na tyle mocno, by ruszyć ją z powrotem na wodę. Na tej jakże niewielkiej wysepce panowała sroga cisza, niezmącona nawet przez fale morza Damary. Raz zaledwie na kilka chwil przemykały przez nią zgrzyty pokładowych desek, znad których wyglądali ciekawscy kamraci. Cisza ta była jednocześnie nieziemską ucztą dla uszu piratów, ulgą po przebytym sztormie, ale również poważnym sygnałem, że w pobliżu niechybnie czekało niebezpieczeństwo. Nikt nigdy nie słyszał aż takiej ciszy na morzu.
Sześciu kamratów stąpało po piachu tej niewielkiej wysepki jak Nazarejczyk po wodzie; lekko, bez trudu, z rozwagą. Przez mgłę Sharnan ledwie widział koniec swojego długiego, zadartego nosa, a co dopiero cokolwiek dalej niż kilka metrów na wprost. Jednakowoż po niedługiej podróży, którą można by śmiało nazwać przechadzką, coś zaczęło budować się przed ich oczyma, ukazując się w całej swej okazałości.
— Wieża strażnicza — przyuważył jeden z szóstki piratów. Wysoki, chudy jak wygłodzona szkapa kamrat postąpił kilka kroków na przód, wytężając spojrzenie niewielkich, czarnych oczek. — Jak po przejściu Armagedonu, cholera jasna. To teren tych wynaturzonych kurw albo ta mała, co ją nawet wiedźmy nie chciały.
Wieża strażnicza, jak trafnie zauważył towarzysz Sharnana, była całkowicie zrujnowana. Kamienne, pozornie solidne ściany wysokiej na kilkanaście metrów budowli, całkiem zwęglone i osiadłe w popiół, zdawały się spękać. Wielka wyrwa malowała się majestatycznie na budowli, bodajże w miejscu, gdzie powinny znajdować się balkoniki. Gruzy walały się u stóp wieży, rozchodząc się w miejscu jedynej przerwy u ziemi, zaraz przy wejściu.
Sharnan nakazał ruszać dalej. Postąpili kilka kroków przed siebie, dopóki nie wleźli na niewielkie wzniesienie, zsuwając się po suchym, bo dalekim od brzegu piachu. Nie on wszedł pierwszy do wieży, bo wpakował się tam marynarz tęgi, o burym zaroście i ciemnej czuprynie. I jakież było jego zdziwienie, gdy burobrody kamrat zawoławszy z nagła zlękniony, wypadł z wieży w popłochu, z wymalowanym na twarzy przerażeniem.
— Coś tak pobladł, Bajcur? — Kapitan zmarszczył czoło, mrużąc z zainteresowaniem ciemne jak węgielki oczy. — Szczura żeś się wystraszył? Pająka może, ha? Taki duży chłop a gryzoni się boi, no trzymajta mnie! Wchodzim, bo dnia szkoda!
— Nie! — Zatrzymał go przed ponowieniem marszu, nazwany Bajcurem. — Nie pająk, nie szczur żaden, a gdzie tam! To diaboł jaki, mówię com widział! Cztery oczy, skrzydła to coś ma! Wracajmy na statek, zaklinam Kapitana!
— Pierdolenie — wyrwał się kolejny, co twarz miał jak nie jeden cwaniak, a na niej mocno naprężony grymas. Był gruby, tylko szyję miał długą, owianą kilkoma szerokimi bliznami. — Żeś się naczytał bajek dla dzieci, to widzi wymyślone stwory. Wchodzim! Z góry może coś dojrzem!
Pirat o długiej szyi wkroczył pewnie do środka, za nim potoczyła się cała reszta, wraz z burobrodym na szarym końcu. Wtedy jednak przekonali się, iż ten przelękniony kamrat wcale nie bredził. Spojrzenia dwóch par oczu wędrowało po nieciekawych twarzach piratów. Dwa niewielkie, drżące ciałka usilnie starały się zachować jak najdalszy dystans, wciskając się w najdalszy kąt wieży. Sharnan buchnął krótkim śmiechem. Nie było to może parsknięcie, coś bardziej jak krótki rechot. Mała, dziecięca twarzyczka wykrzywiła się w grymasie przerażenia. Dziewczęca postać, okryta wysmarowanymi popiołem łachmanami, powolnie podniosła się na krzywe, chude nóżki. Skrzydlaty stwór zaś, futrem i piórami obrośnięty, nastroszył się, ukazując swą wrogość do obcych przybyszy. Te dwa odległe od siebie stworzonka miały jedną wspólną cechę. Były nią intensywne, fiołkowe spojrzenia.
—Bierzem to, chłopy. Wypłyniem na targi starego lądu. Ponoć sporo ostatnio dają za takie młode dziewki.
Ostatnie, co usłyszała owa wyspa, były te słowa. Te słowa, po których nastąpiły jedynie przeraźliwe krzyki, mieszane z ropuszym, pirackim rechotem i chichotami.
CZYTASZ
Historie Morza Damary
FantasyMorze Damary było miejscem dla nieludzi. Przeznaczeniem krainy było trzymać ich w pokoju z dala od pospólstwa, wśród którego rósł bunt, chęć pozbycia się czarownic, ras około ludzkich i stworzeń do amerykańskiej fauny niepodobnych. Wszystko to jedna...