Czyli: Wondering if I'd get there quicker if I was a man?
Na początku powinnam zaznaczyć, że nie jestem jakimś wielkim ekspertem od filmów dokumentalnych. W roku zdarza mi się obejrzeć zaledwie kilka i to w większości tylko te oscarowe i dostępne na Netflix. Nie leżą jakoś one ani w moich preferencjach, ani w obszarze wiedzy, więc tu będzie dość nieobiektywnie.
Nie, żebym kiedykolwiek starała się w tych recenzjach na obiektywizm.
Zdecydowanie nie potrafię też uniknąć tutaj tego, jak bardzo cholernie mocno kocham dwa ostatnie albumy Taylor Swift. Właściwie poświęciłam jej już tutaj jeden wpis, gdzie mogłam wylać trochę mojego galopującego feminizmu, więc jeśli wam umknął, to zapraszam na tekst: #reputacja.
Niemniej wczoraj na Netflix była premiera dokumentu poświęconego karierze Taylor, który nakręciła Lana Wilson, czyli pani, która już kilka nagród ma na swoim koncie. Ja jako osoba, która karierę Taylor zaczęła śledzić stosunkowo niedawno (bo jakieś trzy-cztery lata temu) nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie.
Zacznę od tego, że cały dokument nie stara się chronologicznie opowiedzieć nam historii artystki i jej drogi na szczyt. Nie, zamiast tego raczej skupia się właśnie na ostatnich trzech-czterech latach jej życia, z długimi wybiegami do jej pierwszych sukcesów.
Cała narracja orbituje najmocniej wokół samej Taylor i jej zdrowia psychicznego oraz jej spojrzenia na pewne wydarzenia z przeszłości, o których teraz ma trochę chłodniejszą opinię. Nikt tu nie roztrząsa jej związków, więc jeśli szuka się taniej sensacji, to nie ten adres. Widać, że jest to film stworzony przez kobiecą narratorkę, bo mamy tu raczej krytykę mediów postrzegających i de facto kreujących Swift na podrywaczkę. Na późniejszym etapie na kilka scen pojawia się Joe, obecny, już długoletni partner artystki, ale raczej w celu podkreślenia kontekstu tego, że Taylor musiała wypracować zupełnie nowy work-life balance, niż ten, który miała przez całe dorosłe życie.
Highlightem jednej z ważniejszych części dokumentu jest cała afera, jaka wywiązała się między Taylor a Kanye. Powiem tak, ja osobiście nie widziałam tego słynnego wtargnięcia na scenę podczas rozdania nagród, gdy odebrał on Swift mikrofon, ale cóż, doskonale to obrazuje, jakim jest człowiekiem ulubiony raper byłego prezydent'a USA. Mimo wszystko jest on osobą szalenie popularną i nie dziwne, że gdy afera o jedną z jego piosenek wybuchła, to Twitter chciał zjeść Taylor na śniadanie. Dokument nie próbuje skupiać się tu na demonizowaniu, czy szukaniu prawdy, a na Taylor, która musiała poradzić sobie w nowej rzeczywistości.
Gdy całe twoje życie odbywa się blasku fleszy, gdy nie możesz wsiąść do samochodu bez krzyczących fanów i oklasków, nie znasz innej rzeczywistości. Jak sama Taylor podkreśla nie raz, całe jej poczucie własnej wartości opierało się o fanów, o oklaski, o zdjęcia, a prasa się w ciągu kilku tygodni odwróciła od niej na dobre. Nawet jeśli całą jej winą, było to, że nie spodobało jej się, że pan West nazwał ją "suką" w swoim utworze.
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
DiversosNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...