32

80 11 4
                                    

Pov Andy

Wpuściłem go do środka. W ręku trzymał szampana i kolejną reklamówkę słodkości... Jeżeli jutro każdy z nas będzie się czuł dobrze to stanie się chyba cud. Mikey zdjął kurtkę i powiesił na wieszaku, ja za to ruszyłem do kuchni po kieliszki. W pomieszczeniu siedział Ryan. Wyglądał na przygnębionego i wyraźnie nad czymś się zastanawiał. Usiadłem naprzeciwko niego dokładnie lustrując jego zmartwioną twarz. Chyba mnie nie zauważył bo nadal wpatrywał się w blat stołu tuż obok jego dłoni. Martwi mnie to. Przed chwilą jeszcze się uśmiechał... To po to wyszedł z salonu? Ale o co chodzi? - Kochanie? - mówię szeptem tak aby usłyszał to tylko on. Nagle wyrwał się z zamyśleń i spojrzał na mnie. Teraz jestem pewien - wcześniej mnie nie zauważył. - Tak? - odzywa się po chwili - Stało się coś? - pytam patrząc prosto w jego tęczówki. - Nic skarbie - odpowiedział ja jednak czuję, że coś jest na rzeczy. - Nad czym tak myślałeś? - jego twarz trochę poważnieje - Nie ważne - wkurza mnie to, że nie chce mi powiedzieć przecież wiem, że to coś ważnego. Inaczej Rye siedziałby teraz w salonie i rozmawiał z Mikeyem o wszystkim i o niczym. Postanowiłem jednak dać mu spokój. Jednak nie odpuszczam całkowicie.

Wstałem z krzesła i próbowałem odnaleźć kieliszki w szafkach. Pierwsza - nie ma, druga - tylko miski, trzecia - kubeczki. Kiedy zrezygnowany otwieram czwartą szafkę moim oczom ukazują się różnorodne kieliszki. Próbowałem sięgnąć naczynia jednak przy moim wzroście jest to nie możliwe. Rye widząc, że się męczę postanowił mi pomóc. Z widocznym rozbawieniem podał mi cztery kieliszki. Chciałem już wychodzić jednak mnie zatrzymał. Pocałował mnie zabierając mi z rąk dwa z nich po czym ruszył do salonu. Zanim zorientowałem się, że w rękach mam tylko dwa naczynia byłem już sam w pomieszczeniu.

Wyjrzałem przez okno zauważając jak białe płatki powoli upadają na chodnik. Jest już grudzień jednak pogoda dalej utrzymuje się jesienna. Ten śnieg to chyba pierwsza w tym roku oznaka zimy. Przyglądałem się małym płatkom śniegu dobre pięć minut. Jeden z nich upadł na parapet roztapiając się. Wtedy do głowy przyszła mi myśl, że że mną będzie podobnie... Tylko, że ja się nie roztopię tylko umrę... Ta myśl sprawiła, że nie miałem już takiej ochoty siedzieć tam z chłopakami. Mimowolnie z moich oczu popłynęły łzy.

Usiadłem na podłodze zwijając się w kulkę. Płakałem. Nie wiem czy ze strachu przed śmiercią czy przez to, że zostawię Ryana. Takie myśli naprawdę bolą. Wizja tych trzech szalonych chłopaków siedzących w tym momencie w salonie, stojących nad moim grobem... Na samą myśl przechodzą mnie ciarki.

Nagle do kuchni ktoś wchodzi. Zatrzymuje się tuż obok mnie i kuca przy moim zrozpaczonym ciele. - Skarbie... - słyszę spokojny a zarazem troskliwy głos Ryana. Patrzę na niego spod mokrych rzęs a on siada obok mnie. - Co się stało? - chwyta moją dłoń i zaczyna ją masować. Wie, że to mnie uspokaja. Gdy już trochę mi lepiej ocieram ostatnie łzy spływające po mojej twarzy. Wstałem powoli trzymając się kuchennego blatu. - Nie ważne - odpowiadam dopiero teraz. - Andy... - zaczyna jednak nie daję mu dokończyć - Chodźmy do chłopaków. - mówię zabierając dwa kieliszki. Rye spojrzał na mnie pytająco ale również wstał i razem ruszyliśmy do naszych przyjaciół. - Myśleliśmy, że coś cię tam zjadło! - zażartował Brooklyn. W pewnym sensie miał rację bo "zjadała" mnie myśl o przyszłości....

Hejka kochani❤️

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał.

Następny pojawi się jutro.

Narysowałam Andy'iego, to są efekty:

Narysowałam Andy'iego, to są efekty:

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Kogo następnego?

Dziękuję za uwagę 💗

Do zobaczenia!

Zdążyć przed końcem |Randy| ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz