5

119 12 3
                                    


Sao Paulo, sobota

07 lutego 2015r.

Felix nie wiedział już co ma robić i co o tym wszystkim sądzić; jednego dnia nie znali się, a przechodząc obok siebie żadnego z nich nie było stać nawet na oschle i wymuszone „cześć", natomiast kolejnego poranka ten przybiegał do niego z masą nowych, świetnych pomysłów, które pragnął zrealizować razem z nim, a opowiadając o nich na jego twarzy każdorazowo wykwitał najpiękniejszy uśmiech jaki Felix miał okazję dotąd spotkać, zaś dołeczki nieśmiało pojawiające się na jego policzkach sprawiały, że brunet najchętniej rozpłynąłby się, czego w sumie był bliski za każdym razem, gdy go widział, gdyż jego nogi nieustannie odmawiały mu posłuszeństwa, zamieniając się w galaretkę, która niezdolna była utrzymać całą konstrukcję jego ciała.

Tak też było ostatnim razem, kiedy ten poprosił go o „drobną przysługę", a Felix, zamiast odmówić, zapatrzył się w jego wręcz śmiejące się oczy, zgadzając się na wszystko co mówił, czego skutkiem było wstanie wręcz niemożliwie wcześnie kolejnego dnia, tłuczenie się przez połowę miasta i zwiedzanie nieprzyjemnych dzielnic, a potem prawie trzygodzinny powrót do domu i to wszystko po to, żeby po głupim „dziękuję" stracić z nim kontakt na blisko dwa tygodnie.

Chciał do niego zadzwonić, wysłać SMS-a, napisać wiadomość na Facebooku. Chciał krzyczeć, drzeć się w niebogłosy, rozwalić wszystko dookoła, ponieważ ani razu nie spytał się o jego numer ani cokolwiek innego, co ułatwiłoby mu skontaktowanie się z nim inną drogą niż było wpadnięcie na niego przypadkowo na mieście, kiedy to robił zakupy z rodzicami. Brunet zawsze uśmiechał się i machał do niego delikatnie zza sklepowych półek, jednak Felix nigdy nie odezwał się.

Jechał więc teraz przez miasto, żałośnie oglądając się za każdym napotkanym człowiekiem, za osobami, które zdawały się chociaż odrobinę przypominać mu jego: wysokim wzrostem, zgrabnym ciałem, burzą ciemnych loków czy chociażby przenikliwym kolorem niebieskich oczu.

Skręcił w stronę plaży i pochwycił deskę w ręce. Słońce niespiesznie chowało się za horyzontem, rozpływając się na niebieskiej tafli oceanu i pozostawiając za sobą pomarańczowo-różowe smugi. Woda obmywała leniwie brzegi, burząc się pod wpływem morskiej bryzy. Felix spacerował apatycznie, czując piasek powoli napełniający jego adidasy.

— BOO!! — Usłyszał za sobą, a po chwili poczuł jak ktoś mocno popycha go w plecy. Nastolatek zachwiał się niebezpiecznie i szybko stracił równowagę, upadając na deskę, która boleśnie wbiła mu się w żebra. Sprawca tego zdarzenia roześmiał się wesoło.

Znał ten śmiech.

— Leoś? — wymamlał nieśmiało i obrócił się w jego kierunku, starając się zignorować ostry ból przeszywający jego klatkę piersiową.

— FELUŚ?! — zapiszczał radośnie, przychylił się i klepnął go w udo. — Berek! — oznajmił mu, śmiejąc się, po czym ruszył przed siebie.

Felix nie leżał długo; szybko pochwycił deskę i pobiegł za nim ile sił w nogach, chcąc jak najszybciej znaleźć się jak najbliżej niego, co w sumie nie zajęło mu długo — Leo zręcznie zagrzebał się w piasku i potknął o własne nogi, efektywnie lecąc do przodu i wydając przy tym co najmniej dziwne dźwięki. Chłopak zatrzymał się nad nim, chcąc zapytać, czy nic mu nie jest, ale ten znienacka pociągnął go za rękę, sprawiając, że nastolatek prawie na nim leżał.

Leo patrzył w jego oczy, po czym odgarnął pojedyncze włosy z jego twarzy, zakładając je za ucho. Musnął palcami linię jego żuchwy.

— No co tam, Feluś? — zamruczał cicho, a Felix poczuł jego mroźny oddech na policzku. 

Baby it was real and we were the bestOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz