6 grudnia 1.346.287 r.n.e. godz. 08:45, Dōu
Zaledwie kilka godzin wcześniej główny plac dumnej stolicy był otulony cienką warstwą śniegu. Ta jednak szybko zamieniła się w mokrą papkę, gdy wzeszło słońce, a rodziny z dziećmi wyszły na poranne zakupy. Był to doprawdy uroczy widok. Tutejszy targ pękał w szwach od bogactw, niezbyt przydatnych, acz rozkosznych świątecznych bibelotów, słodyczy, ubrań i wszystkiego, na co nie stać było przeciętnego Aruki.
Między wesołymi tłumami spokojnie przechadzał się pewien młodzieniec. Wyjątkowo dziecięca uroda, nieskazitelna cera i potargane, półdługie kosmyki odejmowały mu lat. Cain krążył po targu, uśmiechając się uprzejmie do znajomych sprzedawców. Blondasek był w centrum stałym gościem i wiele osób go kojarzyło, chociaż najpewniej nikt nie zamienił z nim więcej niż kilku słów. Jak na Arukę to wyjątkowo popularna figura.
Cain uwielbiał obserwować te wesołe tłumy. Starał się zapamiętać każdą twarz, imiona wyłapane w rozmowach, przyzwyczajenia znajomych postaci. Wiedział na przykład, że brązowowłosy, obrzydliwie bogaty Eeli, który siedział nieopodal, niemal codziennie pija kawę na wynos z kawiarni znajdującej się kilkaset metrów dalej. Przychodzi z nią na plac, by usiąść wygodnie na ławce i delektować się swoim napojem. Swój portfel trzyma wtedy w tylnej kieszeni, a Cain może niezauważenie wyjąć go przez przerwę między drewnianymi deskami. Następnie może, czysto hipotetycznie, wyjąć pewną - dla owego jegomościa - drobną kwotę pieniędzy i odłożyć portfel na miejsce, aby zaraz oddalić się niepostrzeżenie.
Blond aniołek był cholernie zdolnym kieszonkowcem. Drobna budowa ciała, zwinne palce i niepozorny wygląd pozwalały mu zarobić na życie, pozostając ulubieńcem częstych bywalców centrum. Nie był to jednak jedyny powód, dla którego Cain bywał na placu targowym.
Za plecami młodzieńca rozpościerał się ogromny gmach - ratusz, urząd miasta i potężny biurowiec. Mówiło się, że kto tam pracował, był ustawiony do końca życia, szczególnie, jeśli wyjawi jakąś tajemnicę tego rządową. Wtedy zostanie zamordowany tak szybko, że nie zdąży już zbiednieć. Właśnie do tego budynku kilka nocy temu zatarganych zostało paru członków miejscowej rebelii, Metra.
Z jednej strony Metro było tematem tabu, z drugiej zaś - nie istniał ciekawszy temat do plotek. Była to grupa przestępcza, która, walcząc o równouprawnienie Aruka, nie przebierała w środkach. Mieli na sumieniu nie jednego trupa. Trudno powiedzieć, kto należał do owego ruchu - jego członkowie zawsze byli zamaskowani, starannie unikali kamer i planowali każde swoje posunięcie z wyprzedzeniem. Stąd też złapanie kilku ich członków odbiło się szerokim echem w mediach. Cain był absolutnie pewny, że Metro wróci po swoich pobratymców, i że zdarzy się to niebawem.
Metro było nieprzewidywalne dla niemal każdego przeciętnego obywatela, a nawet dla rządu. Ale nie dla młodzieńca, którego dzieciństwem, pracą i sensem życia było obserwowanie ludzi. Każda sylwetka, której nie kojarzył, była podejrzana. Każda postać chowająca się za szalem, każdy Aruka, chociaż plotki głosiły, że również Eeli należą do tej organizacji. Było to miejsce idealne do ataku i wywołania zamieszania, a Cain nie czekał na nic innego.
Po jego prawej nagle przemknęła znajoma postać, kierując się w stronę ratusza. Cain odwrócił się na pięcie i niewinnie również ruszył w tym kierunku. Osobą, która go zainteresowała, był niewiele starszy od niego, idealnie reprezentatywny Eeli. Od niedawna zaczął pojawiać się w centrum, kręcił się pod ratuszem o różnych porach dnia. Blondyn nigdy wcześniej nie widział go na oczy i miał silne podejrzenia, że może to być nowo zrekrutowany członek rebelii, wysyłany na przeszpiegi przed akcją. A nawet jeśli się mylił, to obserwowania tego jegomościa Cain nie uznawał za stracony czas, bowiem czarnowłosy był bardzo przyjemny dla oczu.
Nieznajomy zajął miejsce na ławce przed budynkiem, usiadł jednak bokiem, tak, by widzieć wejście. Cain schował twarz za chustą, chcąc jeszcze bardziej zbliżyć się do bruneta, jednak nie zdążył tego zrobić.Godzina 9:10. Rozlega się rozrywający bębenki w uszach wybuch, a wesołe targowisko częściowo znika w dymie. Blondyn instynktownie się kuli, próbując zorientować się w nagłym chaosie. Jak na znak, wszyscy zaczynają krzyczeć i uciekać w popłochu. Rozlegają się strzały, co staje się dla Caina wystarczającym powodem, by rzucić się na ziemię. Od miesięcy poszukiwał Metra, czytał artykuły, próbował dowiedzieć się czegokolwiek - i nagle znalazł się w samym środku ich akcji. Tak jak zresztą przewidział. Co nie oznaczało, że miał zamiar dać się zabić.
Doczołgał się do ławki, na której nadal siedział brunet, i schował się za nią. Słyszał odgłos tłukącego się szkła - a zatem musiał to rzeczywiście być napad na ratusz. Nie był to jednak czas na samozachwyt, ponieważ kule latały rzadko, lecz Cain domyślał się, że celnie. Dym nieco już się rozproszył, jednak biegający Eeli, krzyczące dzieci i ogólny chaos wcale nie pomagał w ocenie sytuacji. Jedno stało się pewne - chłopak, w którym pokładał nadzieje Aruka, zdecydowanie nie miał nic wspólnego z Metrem, a aktualnie kulił się na ławce, wyraźnie się trzęsąc. Najwyraźniej jeszcze go nie zauważył, ale dlaczego nie uciekał?
Towarzystwo nieco się rozrzedziło - znaczna część tłumu uciekła, a część leżała na ziemi, stratowana, postrzelona lub zastrzelona, jednak strzały nie ustawały. Bojownicy zdawali się celować nawet w plecy uciekających już Eeli. Wszystko działo się jednak zbyt szybko. Kiedy Cain dostrzega z odległości pistolet wycelowany w ich stronę, reaguje błyskawicznie. Wyłania się zza pleców nieznajomego i z całej siły pcha go na ziemię. Kula rozmija się z czołem bruneta o ułamki sekundy.
Rebeliant nie wydawał się być zainteresowany tym, czy trafił. Od razu odwrócił się i rozpoczął szukanie kolejnego celu. Blondyn natomiast rzucił się w stronę jegomościa z ławeczki i bezceremonialnie zaczął nim trząść. Adrenalina buzowała mu w żyłach.
— Wstawaj, wstawaj, kretynie — jęknął, unosząc mu głowę. Wyglądało na to, że mocno przydzwonił w podłoże. Jego twarz była brudna od krwi i ziemi.
— Dlaczego ja to robię — mruknął do siebie, policzkując zemdlonego chłopaka. Cain nie uważał się za zbyt honorowego członka społeczeństwa i w normalnych okolicznościach byłby już dwa kilometry dalej. Przeszło mu przez myśl, że gdyby Rudi nie miał takiej ładnej buźki, to bez jego pomocy niechybnie by tu zginął.
Ku jego zdziwieniu, nieznajomy zaczął nagle kaszleć. Aruka uznał to za dobry znak.
— Słyszysz mnie? Jak się nazywasz? — zapytał natychmiast, nie chcąc pozwolić mu znowu stracić przytomności. Jednocześnie starał się ocenić, czy jego rany wydają się być wyjątkowo niebezpieczne dla zdrowia, jednak nie był lekarzem. Ba, nie potrafił nawet przeprowadzić resuscytacji.
— Rudolph... — odezwał się w końcu brunet. Jego głos był ciepły, przyjemny, jednak słychać było, że mówienie sprawiało mu trudność. W oddali narastały krzyki, a strzały zwiększyły nagle swoją częstotliwość.
— Możesz wstać? A, w sumie, nie masz wyjścia — blondyn roześmiał się bez krzty radości w głosie, ciągnąc chłopaka za rękę. Jego drobne ciało nie dałoby rady odciągnąć bruneta na bezpieczny dystans. Na szczęście wyglądało na to, że Rudolph zrozumiał aluzję, wysilił bowiem swoje kończyny i w końcu udało im się oddalić od tego chaosu.
CZYTASZ
Cats Only
ActionKoty. Teraz zwane Eeli. Dumnie rządzą każdym miejscem na Ziemi, gdzie może rozwijać się życie. Psy. Teraz zwane Aruka. Popychadła. Wyewoluowały do form niemal nieodróżnialnych od niegdysiejszych ludzi, którzy tysiące lat temu wybili całą swoją popu...