-EDGAR-
Ostatnie tygodnie były torturą, i robiło się tylko gorzej – właśnie Dante Gabriel Rossetti uznał go za potencjalnego znajomego.
Nie zrobił nic, żeby się na to narazić – po prostu siedział sobie w bibliotece i próbował się uczyć – ale zasięg rażenia Dantego za nic miał bariery budynków czy czegokolwiek innego. Gdy tylko Edgar zamyślił się na chwilę, patrząc w okno, prerafaelita, wychynąwszy nie wiadomo skąd, spostrzegł okazję i rzucił się na nią.
― Edgar, och, Edgar... czyżbyś rozmyślał o tym samym, co ja?
― Dopóki nie rozmyślasz o zadaniu domowym z teologii, to nie.
― Kochany, doskonale wiemy, obaj, że tak naprawdę myślisz o czymś innym... ― Dante przysunął się nieco, tylko rozogniając przerażenie Degasa. ― Zadanie domowe z teologii to tylko element tej samej myśli, którą dzielimy – tego, jak miałka i nijaka jest nasza rzeczywistość. Pozbawiona wartości, przesiąknięta resentymentem, wypełniona głupimi zadaniami do zrobienia. A przecież jest tyle cennych doświadczeń do, hm, doświadczenia! Tyle piękna do ujrzenia! Mimo że jesteśmy w Domu Barw, nie widzę tu żadnego koloru...
― Dante, zostaw mnie.
Próbował się odwrócić, przykrył dół twarzy golfem i nasunął ciemne okulary na oczy, ale Rossetti nie odpuszczał.
― Przecież dlatego nosisz czarne ubrania, prawda? Żeby zamanifestować tę beznadzieję egzystencji?
― Po prostu je lubię.
― Nikt nie lubi beznadziei egzystencji, kochany.
― Nie mów tak na mnie.
― Niech ci będzie, drogi kompanie. ― Edgar skrzywił się. ― Ty tak samo jak ja wiesz, co byłoby odtrutką na tę okropną rzeczywistość. Znasz to jedyne antidotum, ale nie sądziłeś do tej pory, że miałbyś możliwość sam to odtworzyć... bo nie miałeś... ale teraz jestem ja, który myśli to samo, i jestem tu po to, by ci pomóc, by uratować naszą rzeczywistość wraz z tobą, kompanie...
― Przepraszam, co? Co masz na myśli? ― Degas mimowolnie odwrócił się, zirytowany.
― Przecież wiesz. Jedyne, co może zbawić tę szkołę. Włączenie teatru do naszego programu i zorganizowanie ogromnej sztuki teatralnej. Szekspira. Konkretnie... ― Dante westchnął głęboko ― „Snu nocy letniej".
― Co?
― Ja i ty, Edgarze, jesteśmy tacy sami ― kontynuował niezrażony grymasem niechętnego rozmówcy Dante. ― Od dawna to podejrzewałem, a teraz już to wiem. Wiesz, co chowasz za tymi golfami, za tą złośliwością i pozą, udawaniem, że nienawidzisz nas wszystkich? Wrażliwą, poetyczną duszę. Moją bratnią duszę. Teraz już się nie musisz tego wstydzić, Edgarze... Jestem tu po to, by pomóc ci ją rozwinąć, pielęgnować...
― Dante, przestań, błagam cię.
― Zawsze podejrzewałem to nasze duchowe pokrewieństwo, ale teraz jestem tego pewien. Ten świat po prostu nie jest dla nas, prawda? Nie możemy się odnaleźć w tak sztywnych granicach. Malarstwo, rysunek, rzeźba... to za mało.
„Nie", pomyślał Edgar, „w tej chwili to dla mnie stanowczo za dużo".
Malarstwo – to słowo sprawiało, że przechodziły go nieprzyjemne ciarki. Już wcześniej te lekcje powodowały u niego szczególną niezręczność, w końcu uczył tam Ingres, a jemu wybitnie nie szło malowanie. A teraz...
Teraz było jeszcze gorzej.
Poszukiwacze uważali go za zdrajcę, i słusznie. Stracił swoją jedyną przyjaciółkę. Z kolei jego sytuacja uczuciowa też była, eufemizując, skomplikowana. Osoba, do której czuł najwięcej uczuć na świecie, odpowiadała za zamach na innego nauczyciela, prawdopodobnie też za kradzieże oraz porwanie i/lub morderstwo dyrektora.
CZYTASZ
Kolekcja kilku sztuk
Short StoryNic nie może być zwyczajne, gdy znajdujesz się w szkole dla artystów, w liceum plastycznym z internatem, a Twoimi kolegami i koleżankami z klasy są najsłynniejsi twórcy ostatnich dwóch wieków, zaś uczą cię dawni mistrzowie. Nic nie może być spo...