Spojrzałam na szatyna z politowaniem i wciąż nieco rozbawiona spytałam, jak minął mu dzień.
— W zasadzie, bywało gorzej. — Wzruszył ramionami, zerkając na mnie przelotnie. — Ale i tak mam ochotę już wrócić do domu i spędzić nockę na graniu.
Skinęłam głową, otwierając puszkę z napojem. Usłyszałam przyjemny dla uszu syk, a następnie upiłam łyk.
— Tylko mi później nie marudź, że przegrałeś większość gier — burknęłam, wkładając jedną dłoń do kieszeni kurtki.
Przyjaciel przewrócił oczami i wyrwał mi napój z dłoni.
— To wtedy ty mi nie marudź, o tym, jak bardzo nienawidzisz wszystkich ludzi — odgryzł się i oddał mi w połowie wypitą kolę.
Westchnęłam jedynie, jednak nie skomentowałam tego, ponieważ nie widziałam w tym sensu. Prawdopodobnie zaczęlibyśmy się ze sobą przekomarzać, a na końcu rozmowa poszłaby na tory, które niekoniecznie by mi się podobały. Mam na myśli takie, gdzie Danny by mnie wypytywał, dlaczego nie dam sobie na luz i nie pójdę z nim w końcu na jedną z tych głupich imprez. Chciałam po prostu uniknąć bezsensownych tłumaczeń i kolejnych kłamstw, przez które brzydziłam się sobą z dnia na dzień coraz bardziej.
— Jutro jadę do wujostwa w Chicago — oznajmił po chwili, na co uniosłam brwi. — Ciotka zachorowała, a matka wyjątkowo uparła się, że musimy wujkowi pomóc z całą tą farsą. Szczerze, nie obchodzi mnie ta stara jędza, więc będziemy mogli, chociaż oboje ponarzekać na ludzi.
Parsknęłam mimowolnie, kiwając głową na boki.
— Poradzisz sobie. — Zagryzłam wnętrze policzka. — Najwyżej dodasz tej starej idiotce coś do kroplówki.
Danny pokręcił głową na boki, śmiejąc się cicho.
— Powinnaś mnie powstrzymywać przed czymś takim, a nie mnie do tego namawiać.
Wstrzymałam na chwilę oddech, zaciskając powieki, jednak potem na moją twarz wkradł się delikatny, wymuszony uśmiech.
— I tak mnie kochasz — mruknęłam, na co przyjaciel uniósł kąciki ust rozbawiony.
**
Zdjęłam pospiesznie buty i odwiesiłam kurtkę starannie na wieszak. Od razu pokierowałam się do kuchni, gdzie poprawiając plecak na ramieniu, upiłam parę dużych łyków wody butelkowanej. Gdyby moja matka to widziała, pewnie by się ostro zdenerwowała, ale jak to się zwykło mówić „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal".
Oblizałam wargi i odniosłam do pokoju swój plecak. Przekręciłam klucz w zamku i opadłam na krzesło przy biurku, zaciskając mocno powieki.
Ten dzień naprawdę był dla mnie trudny, choć nie działo się w nim nic szczególnego. Był w zasadzie jak każdy. Bezbarwny i pełen fałszywych twarzy, których już za niecałe już trzy miesiące, miałam więcej nie widzieć.
To nie było tak, że byłam kompletnie aspołeczna. Nie. Po prostu nienawidziłam chaosu i tego, że większość uczniów, choć obarczona swoimi problemami, była normalna. Prowadzili zwykłe życie, w którym było trochę zabawy i wszystkiego. Ja nie mogłam sobie na to pozwolić z dość prostego i niemal błahego powodu. Chaos i dobra zabawa, nie działała na mnie zwykle dobrze.
Oparłam się całym ciężarem ciała o oparcie fotela i spojrzałam na jedną z szafek w moim biurku. Przekrzywiłam głowę i przełknęłam ciężko ślinę, a mój oddech przyspieszył delikatnie.
Patrzyłam się tak chwilę, a następnie pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu, niemal rzuciłam się na szufladę od biurka, zaczynając szukać tej jedynej w swoim rodzaju, zżółkniętej ze starości koperty. Jednak za nic nie mogłam jej znaleźć, przez co zaczęła we mnie rosnąć delikatna irytacja.
CZYTASZ
Zapadnia Przeszłości [Poprawa]
Misterio / Suspenso[Korekta, poprawione rozdziały mają swoje tytuły] Życie Tracy Lee powoli zaczynało przypominać jeden, wielki schemat. Pragnęła jedynie zaznać upragnionego spokoju, lecz zakończyło się to dla niej trwaniem w miejscu, wraz ze swoją paroletnią chorobą...