Złota pajęczyna

811 92 50
                                    

Gorące, poranne powietrze zmieszane ze słoną bryzą wlewało się do kolosalnej alkowy, oddzielonej od reszty świata kilkoma kolumnami z piaskowca i ciężkimi, nieruchomymi zasłonami w ciemnych, ciepłych barwach. Żadnych okien, żadnego szkła, tylko długi taras rozciągający się wokół pałacu górującego nad pustynnym miastem. Tubylcy nigdy nie przepadali za wymysłami zachodu. Uwielbiali za to, czego wcale nie ukrywali, otwarte przestrzenie, złoto i huczne świętowanie, kiedykolwiek nadarzy się ku temu okazja.

A okazja zdarzyła się poprzedniego dnia. I to nie byle jaka. W końcu żenił się jeden z synów króla. Świętowali więc wszyscy, a skoro cel był szczytny, to jedzenia i używek było pod dostatkiem: pieczone pawie, żółwie, krokodyle, kraby, krewetki, najróżniejsze ryby, owoce i zioła ze wszystkich stron świata oraz białe wino. Dużo białego wina. Takim też sposobem Raza znalazł się tu, w tej przeogromnej, pałacowej alkowie, z młodym mężczyzną, którego wcześniej widział tylko raz i to bardzo przelotnie. Nie mógł jednak narzekać. Młodzieniec, choć wyglądał dość niewinnie, okazał się miłosnym wirtuozem.

Spał jednak jak zabity, zaplątany w złote jedwabie. Raza nie miał zamiaru leżeć obok i rozczulać się nad przystojną twarzą, bujnymi rzęsami, zadbanymi brwiami i gęstymi, czarnymi włosami. Opuścił więc łoże, nałożył na nagie ciało cienką, fioletową, długą do ziemi szatę rozciętą z przodu, chwiejnie przespacerował się między stosami poduszek i zajął miejsce na jednej z nich, przy sziszy i niskim, drewnianym stoliku. W tym miejscu spędzili razem jeszcze chwilę, zanim...

— O, moje karty — zauważył zachrypniętym głosem Raza i odkaszlnął, sięgnąwszy po rozsypaną talię z podobiznami zwierząt.

Sam namalował ją akwarelami dwa dni wcześniej i jeszcze nie zdążył sprawdzić, czy ma w sobie dość magii, by dało się z jej pomocą wróżyć. Jednak chciał ją przetestować. Poprzedniego wieczoru, razem z chłopakiem, który okazał się bardzo ciekawski. To połechtało ego Razy, nie każdy bowiem przychylnie patrzył na wróżbitów, a szczególnie tych, którzy obwieszali się kolorowymi tkaninami i złotem — wyglądali na łasych na pieniądze, nie na godnych zaufania. Niemniej już miał sprawdzić, jak działają karty i zafrapować chłopca, kiedy...

— Jest też moja fajka! — mruknął, entuzjastycznie wzdychając, gdy znalazł długą, drewniano-złotą rurkę zakończoną malutką głową tygrysa i nietknięte zioła w jej wnętrzu.

Potarł palcem wskazującym o kciuk, krzesząc iskrę, która spadła do fajki i po kilku pewnych wdechach rozżarzyła jej zawartość. Raza rozsiadł się wygodniej na miękkich poduszkach, spoglądając w stronę miasta.

Kłęby gęstego dymu, które wydmuchiwał nosem, naprzemiennie z leniwym pociąganiem z fajki, przypominały trochę jego jasną, bujną czuprynę. Nie był siwy ze starości — wciąż posiadał młode ciało; taki się już po prostu urodził. Odziedziczył włosy po matce, wyróżniającej się na tle licznego haremu, który posiadał jego ojciec; po nim zaś miał ciemniejszą skórę, co zaowocowało fascynującą kombinacją. I jeszcze te jasnobłękitne, niemal zupełnie białe oczy, które zgubiły się gdzieś w widoku za tarasem.

Musiał przyznać, i nie była to wcale tajemnica, że panorama porannego Dabat i rozciągającego się dalej turkusowego oceanu potrafiła zachwycić nawet tak wytrawnego podróżnika, jakim był on sam — Raza, obywatel świata, który niby niechętnie, ale z sentymentem, wracał w rodzinne strony.

Odgłos szeleszczącej pościeli wyrwał mężczyznę z chwilowego letargu. Spojrzał pospiesznie w stronę łóżka i ujrzał, jak chłopak, odwróciwszy się na drugi bok, wypiął w jego stronę jędrne pośladki. Spał dalej. Raza parsknął, wydmuchując jeszcze więcej dymu i skupił się na kartach.

Złota pajęczynaWhere stories live. Discover now