no judgement

1.1K 97 69
                                    


                Avonlea leżące na Wyspie Księcia Edwarda było niewielkim miasteczkiem, w którym prawie zawsze była piękna pogoda. Na wiosnę drzewa i kwiaty kwitły wszędzie, gdzie tylko się spojrzało, w lecie słońce oświetlało każdą pojedynczą roślinkę, zaś podczas zimy puszysty śnieg pokrywał ziemię oraz nagie drzewa, tworząc magiczną atmosferę. Nawet jesień była tam piękna.

Jednak tym razem pogoda nie rozpieszczała mieszkańców. Była już dość późna godzina, bo dwudziesta druga w dzień powszedni, więc wiele osób już szykowało się do snu, by następnego poranka móc bezproblemowo wstać do szkoły czy pracy. Wiele osób, oczywiście, nie licząc Ani Shirley-Cuthbert, która z zafascynowaniem obserwowała krople deszczu uderzające o okna jej pokoju. Maryla prosiła ją, by niedługo się kładła już grubo ponad godzinę temu, ale przecież jak ona mogła przegapić takie cudowne zjawisko meteorologiczne?

— Aniu, na litość boską, idź spać, bo jutro będziesz nieprzytomna! — zawołała panna Cuthbert, zaglądając do pokoju swojej podopiecznej.

— Ależ Marylo, czyż nie uważasz, że deszcz to jedna z najpiękniejszych rzeczy, które istnieją? Przypomina mi, że nawet jeżeli ziemi czy drzewom stanie się coś złego, zawsze może spaść, a one ponownie zakwitną. Wyobrażam sobie, że tak samo może być z ludźmi. Nawet jeśli zrobią coś złego, to zawsze może przydarzyć im się coś dobrego, co pomoże im się rozwinąć.

— Głupoty. Idź spać, rano wstajesz do szkoły.

Kobieta nie powiedziała ani słowa więcej i odwróciła się, by pójść do swojego pokoju. Ania głośno westchnęła, po czym wyszeptała ciche pożegnanie skierowane do chmur. Następnie położyła się w łóżku, jednak przez długi czas nie mogła zasnąć.

Mogła myśleć jedynie o tym, jak cudownie byłoby wyjść na zewnątrz i doświadczyć spadających kropel deszczu na własnej skórze. Dziewczyna upewniła się, że Maryla i Mateusz śpią w swoich pokojach, po czym najciszej, jak tylko umiała zbiegła po schodach. Złapała swój płaszcz z wieszaka i wyszła z domu.

Jej twarz od razu owiało wilgotne powietrze. Nie był to jeden z tych deszczy, który wywoływał ciarki na całym ciele, ale taki, który napełniał cię chęcią do skakania po kałużach. Ania biegła przed siebie, tam, gdzie prowadziły ją nogi, nawet nie odrywając wzroku od chmur.

Światła we wszystkich domach dookoła były pogaszone, poza tym jednym szczególnym. Rudowłosa stanęła prosto przed nim, uświadamiając sobie, że właśnie znalazła się pod domem Gilberta Blythe'a. Jedynie światło w jego pokoju było zapalone, więc stwierdziła, że nic nie zaszkodzi jej zajrzeć do środka.

Podbiegła w kierunku światła, po czym głośno zapukała do okna. Nie czekała długo, bo już kilka sekund później za szybą stanął zdezorientowany chłopak. Gdy tylko ujrzał Anię, jego oczy się rozszerzyły, a brwi zmarszczyły. Szybko pokazał jej gestem dłoni, by poczekała, a sam zniknął z jej pola widzenia.

Ania wbiła wzrok w niebo, czekając, aż Gilbert do niej dołączy. Po chwili brunet wybiegł z budynku, trzymając w dłoni parasolkę. Natychmiast rozłożył ją nad dziewczyną i złapał za ramiona.

— Aniu, dlaczego biegasz po deszczu? Dlaczego nie jesteś w domu? — pytał, ocierając krople deszczu z jej twarzy.

— Jest taka piękna pogoda! — zawołała szczęśliwa rudowłosa, wyrzucając ręce w powietrze. — Jak mogłabym być w domu, skoro tam nie mogę czuć kropli na mojej skórze i napawać się tym cudownym zapachem?

— Chodź, przynajmniej usiądźmy na werandzie, dobrze? — zaproponował Gilbert i poprowadził dziewczynę w tamtym kierunku. — Nie chcę, żebyś była chora.

NO JUDGEMENT ━ SHIRBERTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz