earth-3324

993 58 146
                                    

Dream Sweet in Sea Major  - Miracle Musical 

"Alone at the edge of a universe humming a tune
For merely dreaming we were snow"

"Alone at the edge of a universe humming a tuneFor merely dreaming we were snow"

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

***

Wiatr wył w dolinie u jego stóp. Zawodził głucho między samotnymi drzewami, niosąc ze sobą obumarłe, uschnięte liście. Te, niczym niesforny latawiec, wpierw unosiły się pewnie ku górze, by chwilę później z impetem zostać posłane z powrotem na ziemię. Splątywała je w swoje sidła długa trawa, morze soczystej zieleni wzburzone falami wywołanymi rozpętanym żywiołem. Wszystko uciekało od szalonych potańcówek, umykało, uchylało się blisko ziemi, smagane silnymi podmuchami. Wicher nie zrażał się, sięgając wyżej, po czubek wznoszącego się opodal wzgórza w poszukiwaniu godnego towarzystwa.

I oto znalazł tego dziwnie smutnego człowieka, którego łzy będą jutro niczym więcej jak poranną rosą. Delikatnym podmuchem pragnął zachęcić go do zabaw. Wabił wonią mokrych po deszczu dzikich ziół. Obcałowywał równie wilgotne poliki, nacinając się na ostrych, wyraźnych rysach twarzy, teraz rozmazanych w rozpaczy. Przeczesał czule pukle, jakich barwę dotychczas widział tylko w odbiciu kałuży, chwytającej w swe ramy krągłe słońce.

Ale dziwnie smutny człowiek nie zwracał uwagi na wszelkie posłane mu pieszczoty. Zadrżał jedynie, gdy chłodny powiew otulił go, wijąc się wokół, łaszcząc podobnie do głodnego o poranku kota, jakby chciał zatrzymać go w miejscu. Możliwe, że on nawet tego pragnął. Zapuścić korzenie w miękkiej, żyznej glebie pod swoimi znoszonymi, obłoconymi butami. Zrogowaciała skóra wystawiona na trudy pogody, wreszcie nie różniłaby się niczym od starej kory. Ze zdartych koniuszków palców wyrosłyby nowe, młode gałązki, pąki rozkwitły w piękne kwiaty i na lato służyłby cieniem, pod którym można byłoby się skryć. 

A on by patrzył nieprzerwanie na miasto gdzieś na horyzoncie, obserwując z każdym wschodem i zachodem jak oblewałoby się słonecznym rumieńcem. Na miasto, gdzie miała miejsce najcichsza apokalipsa w dziejach.

— Siedem — odliczył.

***

— Jeden...

— Naprawdę będziesz je po prostu liczyć, Steve?

— Masz inny pomysł?

— Po pierwsze, nie wiemy, czy zaraz nie wrócimy do domu, więc liczenie jest bez sensu. Po drugie, tak.

— Podzielisz się ze mną tym pomysłem?

— Nazwijmy je na swoją cześć. Ten nazwałbym Zagłębiem Kapitana Ameryki, jeśli wiesz o co mi...

— Właśnie dlatego ja zajmuję się dokumentacją, Tony.

***

you were the brightest | stony Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz