Rozdział 4, Szturm part 2

35 5 12
                                    

Dawno mnie nie było, ale myślę że czas wrócił na stałe. Nie wiem jeszcze, jak mi to wyjdzie. Rozdział nie jest gwarancją systematyczności, lecz,mam nadzieję, będzie czymś więcej niż kawałkiem mięsa rzuconym na ochłap. Będę wdzięczny za każdą opinię.

" Ta noc nie mogła skończyć się dobrze" pomyślał Lorrain, biegnąc na złamanie karku przez ciemne korytarze szkoły. Wśród mroku raz po raz rozlegały się okropne krzyki i wrzaski nowo narodzonych demonów, które odbijały się głuchym echem w pustym gmachu. Mimo że kompania biegła tak szybko jak tylko umiała, hałas za ich plecami narastał z każdą chwilą. Charles słyszał tupot dziesiątek gołych stóp, plaskających o zimne płytki
"To miejsce jest masową umieralnią, jesteśmy potwornie głupi" skarcił się w myślach. Im bliżej znajdowały się potwory, tym bardziej znamię na ciele Lorraina piekło, czasem zaznaczając swoją obecność atakami nagłego bólu, który paraliżował ruchy chłopaka nagłymi skurczami. Tak potykając się, pchając do przodu, biegł Charles.
- Szybciej!- ryknął idący na czele Heinkel, dźwigając wraz z Aleksandrem ledwo przytomnego Michaila. Rana kapitana wciąż mocno krwawiła, a bandaż, którym została obwiązana już dawno przemókł i teraz z każdym krokiem z ciała Michaila na posadzkę spadały krople ciepłej krwi, wabiąc demony.
- Ruszać się!- wrzasnął Korbut, gdy kolejny zakonnik zniknął w ciemnościach, porwany przez demoniczną dłoń. Bo nagłym krzyku nastąpiła cisza, przerwana nagle donośnym wrzaskiem radości kultystów, którzy rozdzierali nieszczęśnika na kawałki i rozrzucali je kolejnym demonom na pożarcie.
" Ta noc nie mogła skończyć się dobrze" Te zdanie rozbrzmiewało w głowie Charlesa. Krwawy księżyc, kult Arcydemona, to wszystko było zaplanowane. Ktoś od dawna maczał w tym palce.
Początkowy zapał i radość połączona z satysfakcją z powodu łatwego zwycięstwa szybko zamieniła się w paniczny lęk i strach przed ciemnością oraz deptającym im po piętach Arcydemonem. Gdy Lorrain spoglądał zza ramienia, widział mrok, gęstniejący z każdą chwilą. Dałby słowo, że widział w nim dziesiątki czerwonych jak krew oczy, łypiących chciwie na niego.
"Jestem ostatnim elementem" pomyślał, przeciskając się naprzód, pchając kolejnych ludzi, zachęcając ich do szybszej ucieczki.
- Korbut!- krzyknął Heinkel, pomagając kapitanowi wchodzić na schody. Droga do piwnicy szkoły stała otworem, wystarczyło pokonać te parędziesiąt stopni...
- Daj nam czas- powiedział Kuba obojętnym tonem. Aleksander spojrzał na Heinkela ze zdziwieniem.
- nie mam wyboru- szepnął Jakub, wycierając dłonią spoconą twarz.
Korbut pokiwał głową z aprobatą. Przepuściwszy wszystkich zakonników naprzód, stanął na trzecim stopniu i ściągnął z pleców swój berdysz. Zatoczył nim kółko w powietrzu i trzykrotnie uderzył drzewcem w zimny, kamienny stopień.
- Widzimy się na górze- mruknął Lorrain, mijając Korbuta. Charles w mroku ledwo dostrzegał zarys czegokolwiek, jednak czuł od Korbuta ogromną determinację. Charles pobiegł naprzód, wbiegając na kolejne schodki.
"Do zobaczenia w limbo" pomyślał, spoglądając przez ramię na stojącego poniżej Korbuta. Jego obraz powoli znikał w ciemnościach.
Po kilku minutach w dołu schodów rozległ się charakterystyczny dźwięk szlachtowanego mięsa i kości, łamanych przez ciężkie uderzenia masywnego topora.
Cała kompania dotarła do piwnic, a z niej na parter. Jak dotąd żaden demon nie przedarł się przez Korbuta. Jednak, nad całą kompanią ciążyła pewność, że nawet najtwardsza skała skruszy się pod wielkim naciskiem.
Jakub, wdrapawszy się na parter, delikatnie ułożył Michaila pod zimną ścianą martwej szkoły, samemu siadając obok niego, dysząc ciężko. Zaraz za nim, z ciemności okalającej wejście z piwnicy wyłoniła się reszta kompanii. Z dołu wciąż słychać było ryki demonów, co gorsza, cały budynek trząsł się w posadach. Doniczki spadały z parapetów, roztrzaskowując się na kafelkach, brudząc je ziemią.
- Co teraz?- zapytał zmęczony Aleksander, podpierając się o ścianę. Jakub wymownie milczał, patrząc na sufit, z którego leciały kawałki tynku
- Wszyscy tu zginiemy...- mruknął ktoś z tłumu zakonników. Lorrain uśmiechnął się pod nosem
- Nareszcie...- szepnął, wyszczerzając zęby w przerażającym uśmiechu. Jego znamię piekło niemiłosiernie, z każdą chwilą przybierając na silę. Lorrain ledwo wytrzymywał, starając się trzymać ból w ryzach.
- Gdzie jest tylna straż!?- wrzasnął Heinkel, zorientowawszy się, że brakuje mu kilku ludzi.
Istotnie, paru zakonników zniknęło, ale nie to było najdziwniejsze. Szkiełko oraz inni zwiadowcy czający się na budynkach dookoła szkoły zobaczyli, że cała wieża zegarowa stanęła w płomieniach. Ogień przegryzł się przez kopułę owej wieży i buchał czerwonym płomieniem, czyniąc z tego budynku wielką pochodnię lub coś na kształt latarni.
- Tylna straż została unicestwiona- powiedział Sacken, schodząc z pół piętra do reszty wojowników.
Sacken należy do kompanii wsparcia, lecz z racji tego, że jest prawą ręką Jakuba pozwolono mu uczestniczyć w tej operacji. Niemłody już oficer poszedł do Heinkela i sztywno zasalutował. Stary odłączył się od kompanii niezauważony i wróciwszy się na parter, szukał zaginionych żołnierzy.
- Melduj- warknął Kuba, patrząc w oczy swojemu zastępcy.
- dwóch leży poćwiartowanych na trzecim piętrze. Pozostali zostali powieszeni na szkolnej auli. Przed śmierią wypito z nich całą krew, a następnie wyrwano im serca.  Zdążyłem stamtąd zwiać zanim całe piętro strawiły płomienie.
Heinkelowi drgnęła brew. Czy to możliwe, że to wampiry? Nie, to nie może być... przecież Orzeł wybił całą kabałę.
- Kurwa-  podsumował Jakub. Nie powstrzymując swojej wściekłości, Heinkel uderzył gołą pięścią w ścianę.
- Aleksander, wyciągaj prezenty. Sacken, Bernadotte, Lannes, rozmieszczacie ładunki na całym piętrze. Wysadzimy to miejsce w pizdu. Z minuty na minutę robi się coraz gorzej...- Aleksiej wyciągnął z kilku plecaków jakie wzięli ze sobą parę mocnych ładunków wybuchowych i rozdzielił je pomiędzy wyznaczonych do ich zamontowania. Michail spojrzał na nich spod zakrwawionych włosów tak, jakby chciał ich wszystkich zabić, ale z braku sił nie potrafił nawet wstać.
- Cała reszta, opatrzyć rannych oraz przestańcie się mazać- warknął, gdy zobaczył paru chłopaków zalanych łzami- Jesteście żołnierzami do kurwy nędzy, weźcie się w garść.
Sacken ruszył w prawą odnogę korytarza, szybko docierając do biblioteki. Szarpnął za klamkę, ale drzwi były zamknięte.
- Ech...- mruknął i ogarnął swoje brązowe włosy z twarzy. " musiałbym w końcu je związać" pomyślał, zdejmując z pleców swoją odpicowaną strzelbę, z której zwisały przywiązanie do sznurków kły zabrane pokonanym demonom. Sacken przestrzelił zamek, kopnął drzwi i z impetem wpadł do środka
- to mi nie wygląda na bibliotekę- mruknął, przeleciwszy całe pomieszczenie wzrokiem.
Malutkie stoły z krzesłami oraz parę stanowisk komputerowych. Jak zauważył, dopiero następne drzwi stanowiły wejście do tej "właściwej" biblioteki. Na ścianach wisiały obrazy Alfonsa Muchy.
- Czyli to czytelnia... Dobra, też się nada- stwierdził, rozkładając bombę pod jednym ze stanowisk. Cała jej konstrukcja była banalnie prosta: Wystarczyło jedynie uzbroić ładunek i zostawić go samemu sobie;
Sam nigdy nie eksploduje, gdyż jest ściśle powiązany z detonatorem.
Sacken starannie podłączył wszelkie przewody i pstryknął palcem przełącznik, który uzbroił ładunek. Spełniwszy zadanie, udał się w drogę powrotną do reszty kompanii. Jako zatwardziały żołnierz nie myślał za wiele, ale i jego trawiły wątpliwości co do dzisiejszej nocy. Dziwne anomalie na dole, podejrzane zniknięcia a później jego znalezisko. Miał wrażenie jakby byli zamykani w pułapce bez wyjścia. Nawet będąc na samym dole Sacken czuł lekki ból głowy, coś jakby czyjaś niewidzialna dłoń mieszała mu w głowie.
Żołnierz przez cały czas obserwował Lorraina, który przyjąwszy znamię Agharnosa, stał się obiektem obserwacji ze strony reszty zakonników, którzy nigdy wcześniej nie mieli styczności z paskudną magią demonów.
Sacken wyłonił się zza rogu korytarza i jego oczom ukazał się traumatyczny widok.
Charles, już od dłuższej chwili leżąc opartym o zimną ścianę, coraz mniej kontaktował z rzeczywistością. Wszelkie postacie czy kontury rozmazywały się, zlewały i mieszały. Prócz tego, piętno Agharnosa piekło coraz mocniej, powodując ogromny ból oraz kolejne fale potów. Jego oddech stał się nieregularny, a oczy szkliste i niewyraźne. W chaosie i zamieszaniu nikt nie zwracał uwagi na Lorraina.
Jego znamię buchnęło czystym płomieniem, który przeżarł się przez jego kaptur zaciągnięty na głowę. Lorrain upadł na podłogę, zwijając się z bólu i krzycząc z agonii. Jego oczy buchnęły jasnym światłem, oślepiając wszystkich wokół.
Heinkel jako pierwszy otrząsnął się i od razu rzucił się na pomoc Charlesowi, ale gdy tylko go dotknął, doznał mocnych oparzeń. Zszokowany Jakub spojrzał na własną rękę, poparzoną mnie więcej tak, jakby włożył ją w ognisko.
- Co jest?- wyjąkał, spoglądając na swoją dłoń.
Konwulsje Charlesa nasiliły się. Spośród spazmatycznych krzyków przebijały się następujące słowa: "On nadciąga"
Lorrain czuł, jakby całe jego ciało trawiły piekielne płomienie. Ogień palił jego skórę, mięśnie i kości. Wśród tego nauczycielskiego żywiołu, Charles słyszał ochrypły, pozbawiony wyrazu i emocji głos Arcydemona.
Z każdym wrzaskiem Charlesa, kolejne drzwi od klas wybuchały jasnym inferno. Pożar zaczął trawić powoli cały budynek, przebijając się przez ceglane ściany.
Rozpoczęła się panika. Niektórzy, ci, których duch był słaby, uciekli na początku. Reszta która została, dusiła się od dymu, próbując bezskutecznie zorganizować się i spróbować podjąć jakiekolwiek działania. Kolejne drzwi eksplodowały, a strop prawej części parteru placówki  zawalił się, powodując ogromny huk, który przetoczył się jak fala tsunami przez korytarz. Na dodatek cały chaos pogłębiał Charles, który powstawszy na nogi, zaczął się ochryple śmiać, rozłożywszy ręce jak ksiądz podczas mszy. Lorrain odwrócił się w stronę okna na półpiętrze, spoglądając na czerwony księżyc.
Sacken dobiegł do Jakuba, który obserwował całą tą piekielną scenerię, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Heinkel, Heinkel!- słyszał jakby przez mgłę. Dopiero teraz pojął, z czym mają do czynienia. Istota będąca ponad ich imaginacją, tak potężna, że sam jej duch paraliżował nawet najodważniejszych, a naznaczeni jego piętnem popadali w szaleństwo powodowane potwornym bólem.
- Heinkel, Jakub! Ładunki gotowe, możemy uciekać!- bezskutecznie krzyczał Sacken. Reszta zakonników wybiegła ze szkoły, nie czekając na resztę. Została tylko garstka: Jakub, Aleksander, Sacken, Michail i Lorrain.
Komunikator Inkwizytora doniósł, że właśnie drugie piętro zajęło się ogniem. Szkiełko kazał wycofać ludzi z dachów w obawie przed eksplozją, odwołał też blokadę szkoły, cofając ludzi do kamienic naprzeciw liceum.
- Jakub!- wrzasnął Aleksiej, potrząsając nim, z obawą patrząc na półpiętro. W szybach widział początki języków ognia. Sacken skulił się przy jednej ścianie, zasłaniając rękami głowę, podczas gdy kolejne drzwi eksplodowały. Z piwnic słychać było donośny ryk demonów.
- Musimy wiać póki mamy czas!- Krzyczał Aleksander, próbując otrząsnąć z amoku Heinkela i Lorraina, który to powoli budził się z demonicznego szaleństwa.
- Co... Co?- Jakub powracał do rzeczywistości, ale towarzysząca dotknięciu Lorraina wizja wgryzła się w jego umysł, jak drapieżnik w swoją ofiarę. Inkwizytor, nie czekając aż Jakub pozbiera myśli, chwycił go za przegub i ruszył w stronę wyjścia, ciągnąc za sobą Heinkela.
- Sacken, bierz Charlesa!- rzucił w biegu.
Żołnierz podszedł do Lorraina, ale nieoczekiwanie ze stropu urwał się kawałek tynku i runął w dół. Za jego przykładem poszły kolejne, bombardując kafelki. Sacken zasłonił rękami twarz, ale huk upadającego stropu ogłuszył go. Sacken zatoczył się w tył. Dzwoniło mu w uszach, a widział niewiele niż odległość własnej ręki.
- nie dam rady!- krzyknął, krztusząc się od nagromadzenia pyłu.
" Przepraszam Charles" pomyślał, wybierając zaraz za Aleksandrem. Nie ufał Lorrainowi, jednak pocieszała go myśl, że skoro zginie w wybuchu, ofiara nie zostanie spełniona a co za tym idzie, Agharnos nie przebudzi się w pełni.

Michail, chwytając się za kawałek wystającej balustrady powstał, opierając się na kolumnie za sobą. Nogi uginały się pod nim, a jego rana wciąż krwawiła.
- Lorrain...- wyjąkał - Charles....- Każde słowo Kapitana stanowiło dla niego wyzwanie. Lorrain odwrócił się do Konającego. Jego wzrok był pusty, pozbawiony czegokolwiek, prócz ognia. Michail widział w jego oczach płomień, w których płonęło tysiące dusz. Kiedyś taki widok może wywołałby u niego przerażenie, lecz teraz umierający dowódca widział w nich własną przyszłość.
- Michail...- wydukał Charles. Kapitan czuł, że Lorrain wraca do żywych.
- Chyba umrzemy tu razem. Pfff... zapomnieli o mnie. Ładni to oficerowie, którzy nie pamiętają o własnym przełożonym- podsumował Michail, uśmiechając się ironicznie.
- Najwyraźniej- rzekł Lorrain, podtrzymując konającego. Pomimo tego, że wrócił do siebie, nie pamiętał co zdarzyło się rychło parę chwil temu. W jego pamięci ziała ogromna pustka.
- albo- zaczął Michail, zsuwając się w dół. Charles nie miał wystarczająco sił, aby podtrzymać Kapitana. Co gorsza, główne wejście właśnie runęło, zasypując jedyną racjonalną drogę odwrotu- albo to ty uratujesz swój żywot. Nawet jeśli zginiesz tu wraz ze mną, Arcydemon znajdzie twe szczątki i dokończy rytuał.
- Więc co mam robić?- zapytał Lorrain, załamując ręce- uciekać i zostawić Cię tu na pożarcie?
Kapitan zaniósł się donośnym śmiechem, jednocześnie wyciągając z swojego płaszczu mały przedmiot,. który wyglądał troszkę jak uchwyt miecza świetlnego.
- Co Cię tak bawi!?
- To detonator- powiedział Kapitan, machając nim przed twarzą Lorraina - Żaden demon tędy nie przejdzie. Przysięgałem, że nie pozwolę aby jakikolwiek człowiek ucierpiał. Wiem, że brzmi to banalnie. Poświęcenie i ideały. Ale czyż nie poświęcamy się każdego dnia, wstając i chodząc do pracy lub szkoły? Poświęcamy swój czas... Znasz to powiedzenie, że Kapitan idzie na dno wraz z okrętem? Wypełniam swą powinność, lecz mój statek będzie płynął dalej. Skończyłem.
Z oczu Charlesa pociekły gorzkie łzy. Jego wewnętrzną pustkę wypełnił ogromny smutek. Po raz pierwszy od długiego czasu Charles poczuł, że jest człowiekiem.
- Żegnaj Michail- powiedział, płacząc. Charles pobiegł lewą stroną korytarza i wpadł do jakiejś klasy. Nie rozglądając się, podniósł losowe krzesło i wybił nim szybę, wyskakując za nim na ulicę Bytomia.
- Gdzie jest Michail!?- krzyknął Jakub waląc pięścią w konsolę sterowni. Aleksander przywlókł go tutaj parę minut temu.
- Nie dałem rady pomóc nawet Charlesowi- mruknął Sacken, schyliwszy głowę. Aleksander nie mówił nic, tylko obserwował płonący budynek, z którego spadały kolejne cegły.
- Cała konstrukcja się sypie- wtrącił Aleksander- Powinniśmy uciekać stąd póki budynek stoi, Wrócić tu z ciężkim sprzętem i zrobić z niego krater, a Arcydemona nabić na pale z gwiezdnej stali i zniszczyć go raz, a dobrze.
- Idioci!- wrzasnął Hienkel- nie rozumiecie, że tam, w tej chwili ten cały Agharnos może żłopać sobie krew Lorraina!? Nim tu wrócimy, ten wariat rozniesie całe miasto w perzynę! Nie obchodzi mnie wasze zdanie- warknął, gdy zobaczył, że Aleksander zbierał się do przedstawiania swojego argumentu. Odpychając Sackena w bok. Heinkel wyszedł ze sterowni i pobiegł w stronę szkoły. "Wytrzymaj jeszcze Michail..." Myślał. " Jeśli umrzesz, nigdy sobie tego nie wyba..."
Całym placem wstrząsnął ogromny wybuch. Potężny huk rozbrzmiał, ogłuszając wszystkich ludzi w wokół. Przerażony Jakub zobaczył, jak cały parter wybucha, wyrzucając cegły wszędzie naokoło. Cała konstrukcja runęła, zapadając się pod siebie.
Fala uderzeniowa przewróciła uciekającego Charlesa, który wykoziołkował przez jakiś samochód, uderzając głową w bruk. Jego oczy napłynęły ciemnością, a Lorrain wyruszył do krainy snów...
Heinkel cofnął do tyłu, uderzony potęgą wybuchu. Wieża zegarowa upadła, a jej pęknięty zegar, zajmujący szczytową pozycję tej sterty gruzu, która jeszcze przed paroma godzinami była pięknym liceum.
Jakub upadł na kolana. " Więc tak wygląda nasza zguba..." pomyślał, patrząc wprost na ruiny, ponad którymi świecił złowrogo krwawy księżyc,.

Najniższy stopień człowieczeństwa [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz