Czyli: skończmy terroryzować Elizabeth Moss.
Jak pewnie część z was już zauważyła, nie jestem wielką fanką horrorów i nawet jeśli zdarzy mi się na jakiś wybrać, to raczej go nie recenzuję. Też samo decydowanie, co z tego gatunku obejrzeć nie jest dla mnie zbyt łatwe, z tego prostego względu, że zwyczajnie łatwo mnie przerazić. Dlatego nie widziałam wielu jakościowo świetnych filmów, zwyczajnie ze strachu. Czasem jednak zdarza mi się przełamać, gdy wiem, że twórcy zafundują nam coś cholernie ciekawego. W zeszłym roku było to fenomenalne Midsommar, a dwa lata temu debiut reżyserski Krasińskiego, czyli A Quiet Place.
I właśnie ten drugi chyba najlepiej obrazuje to, na czym najbardziej zależy mi w straszakach. To by poza przewidywalnym już jumpscarami kryło się coś więcej. Jakiś interesujący pomysł.
Pierwszy raz o The Invisible Man usłyszałam oczywiście od Napisów Końcowych i już na etapie zapowiedzi, ten projekt mnie zaciekawił. Nie dość, że w głównej roli miała się pojawić jedna z moich ukochany aktorek, to jeszcze reinterpretacja mitu niewidzialnego człowieka na współczesne czasy i problem przemocy wobec kobiet, brzmiał po prostu doskonale.
Zwiastun mnie zaintrygował i absolutnie nie miałam najmniejszego problemu z tym, z czym zdaje się, miało pół internetu — że pokazuje za dużo. Jak pójdziecie do kina, zobaczycie, że absolutnie wcale tak nie jest i duża część scen w ogóle nie znalazła się w ostatecznej wersji filmu. A o tych, które się znalazły i tak w sumie zapomniałam ze stresu podczas seansu, a uwierzcie, że widziałam ten trailer kilkadziesiąt razy, bo leciał w Cinema City dość często.
Bardzo podoba mi się to, że zdecydowano się przenieść cały ciężar historii na główną bohaterkę. Cecilia po latach tkwienia w przemocowej relacji z socjopatą, w końcu decyduje się od niego odejść. Z pomocą siostry ucieka w środku nocy z ogromnej willi i znajduje schronienie w domu przyjaciela i jego córki. Przez pierwsze tygodnie od czasu wyrwania się z piekła, w którym żyła przez ostatni czas, boi się nawet iść po listy do skrzynki i dopiero wiadomość o samobójstwie Adriana daje jej trochę normalności.
Szkoda, że zaraz po niej on znów zaczyna ją prześladować.
Podoba mi się, że twórcy nie zdecydowali się na pójście w stronę: czy on naprawdę jest niewidzialny, czy ona może oszalała. Ten trop totalnie kłóciłby się ze wszystkimi założeniami, więc mamy tu geniusza-szaleńca kontra kobietę, która chciałaby w końcu znów żyć. Choć nawet jeśli my, jako widzowie doskonale wiemy, że główna bohaterka ma rację, bo nie opuszczamy jej nawet o krok, tak rozumiemy reakcje jej otoczenia. Doskonale wiemy, czemu jej bliscy reagują tak, a nie inaczej na jej teorie o Adrianie i czemu zwalają to na syndrom stresu pourazowego, czy trudności w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości.
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
AcakNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...