"Ani raz... Tato!"

418 39 13
                                    

Tony wrócił do domu od razu po rozmowie z Aldrichem. Był zobowiązany do rozmowy z ojcem i zgłoszeniem wszystkiego na policje, by w jak najszybszym czasie pozbyć się Killiana z życia i, najlepiej, ze wspomnień. Wiedział, że ojciec ochrzani go za tak długo skrywaną prawdę, że ktoś postronny wiedział o jego nielegalnych wybrykach sprzed kilku lat, ale nie tego bał się tak bardzo.

Nie pamiętał kiedy ostatni raz był w gabinecie Howarda. Chyba gdy w wieku dziewięciu lat wszedł tam bez uprzedzenia, by pokazać mu idealnie odwzorowany, miniaturowy model samolotu Douglas DB-7. Starszy Stark miał bzika na punkcie drugiej wojny światowej więc sądził, że w ten sposób zdobędzie jakoś jego uwagę za poświęcony, na coś co go w ogóle nie interesowało, czas. W budowie pomagał mu Steve, który jako dobrze zapowiadający się, mimo młodego wieku, malarz dbał o szczegóły. Jednak Tony dostał jedynie opieprz za wejście do jego gabinetu i szczątki zmiażdżonego samolotu.

Przepłakał wtedy całą noc. Dlatego teraz czuł strach by wejść do tego pomieszczenia. Ale przecież był już dorosły, zaczął studia, nie przychodzi do niego z samolotem ale z nagraną na dyktafonie groźbą śmierci. Z trudem wyszedł z windy i przeszedł przez korytarz. Z tego co pamiętał gabinet znajdował się na samym jego końcu. Na drzwiach nie było żadnego napisu typu "nie wchodzić" albo zwyczajnego "gabinet". Nie, po prostu były drzwi. Zwykłe, drewniane, pomalowane na biało.

Tony wszedł do pomieszczenia z większą dozą odwagi niż przypuszczał na korytarzu. Nawet nie zapukał. Chodziło o życie i bezpieczeństwo Steve'a, a w tej sprawie nie mógł się wahać. Howard był niemniej zaskoczony wizytą syna w swoim gabinecie niż lis, któremu opór stawi puszysty królik.

-Antony... 

-Posłuchaj- zaczął od razu wstęp, by jakkolwiek przygotować ojca na to co miał mu zamiar powiedzieć.- Wiem, że nadal uważasz mnie za bachora i teraz gdy ci coś powiem to na pewno nigdy nie zmienisz swojego przekonania.

Tony uciął. Musiał znaleźć słowa, które odpowiednio by pasowały do opisu sytuacji. Takich informacji nie mógł powiedzieć od razu.

-Jesteś dzieckiem, co prawda już jesteś na studiach, ale w moich oczach zawsze będziesz niezgrabnym niemowlakiem, uczącym się chodzić.- jeżeli to miał być rodzicielski żart to Tony kompletnie go nie zrozumiał. Co najwyżej to mogła być obraza.- Wiem co czujesz do Stevena i, mimo moich dość znacznych uprzedzeń chcę byś był szczęśliwy*. A jeżeli to Steve spraw...

-Naprawdę akceptujesz, że ja...- wtrącił, będąc w lekkim szoku lecz natychmiast potrącił głową, zdając sobie sprawę, że zszedł z tematu.- Nie o to chodzi!

-Hę? Nie? Trzeba było nie robić takiego wejścia. Więc po co do mnie przyszedłeś?- spytał ozięble i z powrotem wrócił na fotel za biurkiem. W tej chwili brzmiało to tak, jakby cała ta przemowa o akceptowaniu Tony'ego była spisana przez niego na kartce i wyuczona, by tylko nie musieć słuchać jak ten tłumaczy mu, że nie ważne co się stanie, nie zostawi Steve'a. A co jak co, Tony potrafił się rozgadywać.

-Znasz Aldricha Killiana**, prawda?

-Aldrich... Killian... To ten chłopak, z którym ostatnio często się spotykasz?

-Tak. Widzisz, ja... on... Steve... Możesz stracić do mnie zaufanie ale...

-Zanim zaczniesz, chcę byś wiedział, że współczesna młodzież to zupełnie coś innego niż za moich czasów więc jeśli o to chodzi, to będziesz musiał poczekać zanim to zaakceptuję. Jestem dość staroświecki, a za moich czasów nikomu nawet przez myśl nie przeszłoby by trójka chłopców...

-Nie!- krzyknął Tony, gdy w końcu zrozumiał o co chodziło jego ojcu.- Ja, Aldrich i Steve nie jesteśmy... Nie ważne.

Twarz chłopaka zrobiła się czerwona jak burak. Nie potrafił wykrztusić z siebie ani słowa.

-Więc może mi wreszcie powiesz o co chodzi, bo będę tak spekulować do późnego wieczora, a to może nam nie wyjść na dobre.

-No dobrze. Więc tak, jakiś czas temu Aldrich przyszedł do mnie i robiliśmy taki projekt dla zabawy. W pewnym momencie musiał iść do łazienki, a w mojej pracowni jej nie było, więc wysłałem go na twoje piętro...

-Słucham?! Mówiłem ci, że ty i twoi znajomi macie zakaz wchodzenia tutaj. Ja również nie szperam w twoim kącie.

-Myślałem, że to spoko koleś ale kiedy wrócił... pokazał mi jakieś dokumenty, które znalazł w twoim gabinecie. Były to dowody na twoje nielegalne początki Stark Industries.

-Antony, coś ty zrobił?!

-Przepraszam!- z oczu Tony'ego zaczęły płynąć łzy.- Szantażował mnie, że jeśli nie będę udawać jego chłopaka, zaniesie te dokumenty na policję. Ale kiedy Steve się obudził... nie byłem w stanie nadal udawać i...- Tony wziął głęboki wdech.- Poszedłem do niego. Okazało się, że to on stał za wypadkiem samochodowym Steve'a. To psychopata i nie wiem co robić.

Howard stał sztywno po drugiej stronie biurka i patrzył tępo w łzy, spływające po policzkach jego syna. Nigdy nie widział go w takim stanie, może po wypadku Rogersa, ale płakał wtedy tak, by nie było widać tego, że cierpi. Teraz, łamiąc stwardniałe serce Howarda, wyglądał jak małe dziecko, które tęskni za mamą, prosząc o uwagę i pocieszenie ze strony męskiej części rodziny.

Howard zawsze uważał łzy za słabość. Kroczył po drabinie sukcesów z powagą lub cynicznym uśmiechem wypisanym na twarzy, by zdobyć sławę i pieniądze. Maria była jedyną kobietą, która potrafiła zerwać mu z twarzy sztuczność i przyprawić o prawdziwy uśmiech. Jednak za drzwiami Stark Industries znów stawał się taki jaki był na początku, przez co bał się, że jego syn stanie się taki jak on sam. Podświadomie starał się go odtrącić, by zniszczyć tą możliwość podobieństwa.

Dlatego Tony zawsze był bardziej zżyty z matką. Przestał starać się o uwagę Howarda, nie prosił go o pomoc, nie płakał. Ale teraz łzy leciały po policzkach, a w pobliżu nie było ani jego przyjaciół, ani Marii, która mogła by je otrzeć. Był Howard, który za czasów dzieciństwa musiał zbyt szybko dorosnąć by rozumieć nastoletnie emocje. Mimo wszystko przeszedł przez biurko. Podszedł do Tony'ego i objął go, na co ten zesztywniał.

-Masz jakieś dowody by obciążyć Killiana za usiłowanie morderstwa?- objęcie nie trwało długo. Żaden z nich nie był przyzwyczajony do tak dużej ilości pozytywnych uczuć ze strony drugiego.

-Mam tylko nagranie. Ale słychać na nim jak mówi o tych dokumentach.

-Przyznaje się na nim?

-Jasno i wyraźnie.

-Wytniemy fragment z dokumentami i zaniesiemy na policję.

-Ale co z papierami?

-Ile razy byłem wzywany do dyrektora liceum w sprawach związanych z Avengers?- Howard uśmiechnął się i kiwnął głową.

-Ani raz... Tato!

~$$$~

*Z jakiegoś kompletnie nieznanego mi powodu nie potrafiłam zrobić z Howarda jakiegoś ojca-tyrana. Znaczy, nie interesował się synem ale go akceptuje. Eh, nie umiem tworzyć złych postaci...

**Killian to imię czy nazwisko, bo już kompletnie nie wiem.

Padał wtedy deszcz / StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz